Przyznam się, że magnesem dla mnie był przede wszystkim program. Wreszcie jest co słuchać! Wreszcie zaplanowany został wieczór, który pokazuje coś więcej niż tylko klasyczny kanon utworów koncertowych. Zresztą Sinfonietta z tego słynie, że jej koncerty są znacznie ciekawiej konstruowane, niż koncerty innych orkiestr. I tym razem się nie zawiodłam.

Maurice Ravel, który powszechnie jest znany z „Bolera”, utworu będącego hitem wszechczasów, jest dla mnie mistrzem instrumentacji. Nikt tak nie czuje orkiestry jak on i nikt z takim wyczuciem nie umie zestawiać instrumentów, budować planów dźwiękowych i wykorzystywać możliwości zespołu. Przy okazji warto zdać sobie sprawę, że od lat 60. „Bolero” tytułem praw autorskich przyniosło według szacunków około 50 mln euro dochodu z 400 mln euro, które zarobiły wszystkie utworów Ravela. Te liczby pokazują nie tylko jak bardzo popularne jest „Bolero” lecz także jak bardzo popularna jest muzyka tego twórcy.

Instrumentację Ravela można było podziwiać w suicie „Nagrobek Couperina” napisanej w hołdzie dla twórczości wielkiego klawesynisty. Ponadto zabrzmiała w wersji pierwotnej, czyli na fortepian, na cztery ręce, kolejna suita Ravela „Moja matka gęś”, której tytuł nawiązuje do pochodzących z 1697 roku barokowych bajek francuskich autorstwa Charlesa Perraulta. Gdy w 1912 roku Ravel suitę zinstrumentował, Michaił Fokin, choreograf Diagilewa stworzył do niej balet, który wielkiej popularności nie zyskał, ale zyskała za to orkiestrowa suita.

Najbardziej cieszyłam się z wykonania Koncertu na dwa fortepiany i orkiestrę d-moll Francisa Poulenca z 1932  roku. Zresztą Poulenc, wydaje się być kompozytorem bardzo rzadko prezentowanym w Polsce. Twórca naprawdę należy do bardzo ciekawych, mających swój charakterystyczny styl. Koncert ten zaliczany przez autora do dzieł z wczesnego okresu jest niezwykły pod względem harmonii, barwy i rytmiki. Sporo radości sprawiło mi także wykonanie Symfonii C-dur, młodzieńczego dzieła Georgesa Bizeta, twórcy słynnej „Carmen”. Symfonia C-dur  musiała na swoje prawykonanie czekać blisko 80 lat i świat usłyszał ją dopiero w latach 30. XX wieku. I gdy publiczność w ICE owacyjnie przyjęła ten utwór, pomyślałam, że oprócz Bizeta na estradę do ukłonów powinni wyjść, i Mozart, i Schubert, i Gounod i pewnie wielu innych. Ale tak już jest, że młodzi twórcy zazwyczaj są pod wpływem różnych mistrzów. Nie zmienia to faktu, że symfonia jest bardzo „zgrabna”.

O siostrach Labèque wiemy wiele. Zwłaszcza, że dały się poznać już w 1969 roku, kiedy to ukazała się ich pierwsza płyta z muzyką Oliviera Messiaena. Artystki mają bardzo szeroki repertuar, od baroku, którego miłośniczką jest Marielle, aż po muzykę współczesną, często najnowszą dedykowaną artystkom, w której rozmiłowana jest Katia. Międzynarodową sławę przyniosła duetowi w 1980 roku płyta z „Błękitną rapsodią” Gershwina w adaptacji na cztery ręce. Obie panie przez kilkadziesiąt lat na scenach i estradach, przyzwyczaiły publiczność do bardzo dobrych i ciekawych interpretacji. Lista orkiestr i dyrygentów, z którymi występowały, jest długa i pełna sław, podobnie jak lista kompozytorów, którzy dla sióstr napisali utwory. Rekordową widownię duet Labèque miał w 2016 roku podczas koncertu z Filharmonią Wiedeńską w Pałacu Schönbrunn. Koncert przyciągnął ponad 100 tysięcy osób. Słowem gwiazdy z pierwszej ligi.

Oszołomiona sukcesem duetu i znając płyty zespołu z niecierpliwością czekałam na występ słynnych sióstr. I… nie porwały. Chciałabym napisać, że było to olśnienie, ale było tylko „Lśnienie”, bo z tym słynnym filmem skojarzyły mi się pianistki. Stojące na estradzie dwie siostry trzymające się za ręce, wyglądały jak bliźniaczki z filmu Stanleya Kubricka, tylko w kilkadziesiąt lat później. Oczywiście, że nie był to horror. Po prostu przyzwoite granie, ale bez specjalnych emocji. W suicie Ravela „Moja matka gęś” nie wszystkie dźwięki docierały na balkon. Nie wiem, może to winna akustyka sali? Może ta sala nie nadaje się jedynie na fortepianowe brzmienie? W koncercie Poulenca było już znacznie lepiej.

Sinfonietta Cracovia pokazała się jak zwykle w doskonałej formie, a wykonana na bis „Pawana na śmierć infantki” Ravela zachwyciła. Trudno się dziwić, że widzowie brawami długo dziękowali artystom. Tak na marginesie, publiczność w ICE dawała upust swoim emocjom klaszcząc pomiędzy częściami zarówno w suicie, jak i koncercie. Ot, taki urok Krakowa. Ale słychać było przynajmniej, że siostry Labèque publiczności się spodobały.