Szok jako narzędzie – przykład Van Gogha
Jak mówić o kryzysie klimatycznym i cierpieniu zwierząt, by przekonywać, a nie odstraszać? Odpowiedzi szukają nie tylko aktywiści, ale też socjologowie, etycy i – przede wszystkim – sami odbiorcy.
„Radykalizm obudowuje i dodatkowo wzmacnia, a nie jest głównym kanałem przekazu” – zauważa prof. Urbaniak.
Jednym z przykładów, który wywołał ogromną falę komentarzy, była akcja z października 2022 r., kiedy aktywistki z organizacji Just Stop Oil oblały zupą pomidorową szybę chroniącą „Słoneczniki” Vincenta van Gogha w National Gallery w Londynie. Celem było zwrócenie uwagi na planowane odwierty ropy naftowej i ignorowanie katastrofy klimatycznej.
„Co jest warte więcej – sztuka czy życie? Martwimy się o szkody na obrazach, a nie o katastrofę klimatyczną i ludzi ginących przez nią codziennie” – tak brzmiał przekaz aktywistek, który można jednak odczytać jako rodzaj moralnego szantażu. Prof. Urbaniak zwraca uwagę na psychologiczne konsekwencje takich działań:
„Jeżeli uderzy mnie duża negatywna emocja i stres, to ona mnie długo trzyma i już nie dopuszcza równocześnie do głosu logicznej analizy. (...) Jak się zdenerwuję, to się tylko zdenerwuję i nie ma już nic”.
Kto jest odbiorcą? Kto celem?
Kluczowy problem dotyczy tego, o kogo skierowane są te działania. W przypadku blokad ulic czy wejścia do sklepu – celem może być zarówno konsument, jak i zarząd firmy czy politycy. Jednak przeciętny odbiorca często czuje się jedynie zirytowany i pozbawiony wpływu.
„Nie mam żadnej możliwości oddziaływania w skali ogólnokrajowej (…) a cały wydźwięk jest bardzo uogólniony. Po prostu: przestańcie konsumować. (...) To powinno być adresowane do polityków” – mówił prof. Urbaniak.
W Polsce również dochodzi do podobnych działań. Jednym z przykładów są coroczne happeningi w Warszawie, gdzie aktywiści symulują eksperymenty na zwierzętach lub odgrywają sceny cierpienia w rzeźniach. Często towarzyszą temu ekrany z materiałami dokumentalnymi.
„Dużo osób odwraca wzrok, a niektóre są zaciekawione – i to te niektóre są tymi osobami, które doznały jakiegoś wstrząsu, zastanowiły się, może zmienią, nie wiadomo, ale jest jakiś margines, który jest zainteresowany” – zaznacza rozmówca.
Innym przykładem są protesty przed sklepami, jak np. w amerykańskiej Pasadenie, gdzie aktywiści z organizacji Direct Action Everywhere przykleili się do lad w supermarkecie Trader Joe’s, domagając się ujawnienia nagrań z ferm przemysłowych. Choć wydaje się to absurdalne, celem było zwrócenie uwagi konsumentów i korporacji na moralny koszt ich wyborów.
Jak mierzyć skuteczność takich działań? Zasięgi w mediach są ogromne – miliony odsłon, setki tysięcy komentarzy. Ale czy to przekłada się na realną zmianę? Społeczeństwo w większości powiedziało, że to nie działa. Co więcej, w efekcie głośnych protestów politycy nie tylko nie zmienili polityki energetycznej, ale wręcz zaostrzyli prawo wobec aktywistów i przyznali kolejne licencje na odwierty.
Marchewka zamiast kija – alternatywa działa lepiej?
Wnioskiem, który wielokrotnie pojawia się w rozmowie, jest skuteczność działań pozytywnych, zamiast opresyjnych. Zamiast atakować konsumenta, lepiej mu coś zaproponować.
„To, co zostało pozytywnie zauważone przez konsumentów, to wprowadzenie alternatywnych produktów – dostępnych i tanich. Nie wycofanie pewnej puli, tylko zaoferowanie wyboru” – zauważył prof. Urbaniak.
To podejście – „marchewka, nie kijek” – zdaje się być bardziej skuteczne w dłuższej perspektywie.Działania radykalne nie zawsze są efektem chłodnej kalkulacji. Często są odpowiedzią na frustrację, niepokój i brak wiary w skuteczność dotychczasowych form działania. Frustracja, strach, niepokój, złość wewnętrzna i jednocześnie utrata rozsądku. Aktywiści muszą działać, żeby czuć jakąś siłę sprawczą” – tłumaczy Urbaniak. Choć niektóre formy protestu są radykalne i wywołują mieszane emocje, mogą spełniać funkcję dodatkową – wzmacniać przekaz głównego nurtu edukacyjnego i dialogowego.