Zapis rozmowy Mariusza Bartkowicza z metropolitą krakowskim, arcybiskupem Markiem Jędraszewskim.

 

Księże arcybiskupie, z okna przy Franciszkańskiej widzimy choinkę, która dotarła z Nadleśnictwa Nawojowa. Za nami pasterka w Katedrze na Wawelu. Wydaje się, że to święta Bożego Narodzenia jak co roku, ale to nie jest rok jak zawsze.

- Ale tradycja jest piękna i za wszelką cenę chcemy ją pogłębiać, nią żyć i przekazywać dalej, niezależnie od trudnych wyzwań, w jakich się znaleźliśmy. Jakby się cofnęło pamięcią nie do tak odległych czasów… Myślę o Wigilii, gdy kilka dni wcześniej wprowadzono stan wojenny. To był bardzo trudny czas. Były godziny policyjne, wiele osób wyrwano z rodzin. Nie było wiadomo, gdzie oni przebywali. Był wielki niepokój, co będzie. To były bardzo trudne czasy i nie aż takie odległe. Przeszliśmy to. Jak się tylko dało, byliśmy przy żłóbku Bożej Dzieciny, łamaliśmy się opłatkiem, modliliśmy za tych, których przy stole zabrakło. Mieliśmy nadzieję, że nad wszystkim zawsze będzie ta sama Boża Dziecina, która błogosławi naszej Ojczyźnie.

 

O siłę tej katolickiej i polskiej tradycji chciałbym zapytać. Jak ksiądz arcybiskup wspomina święta widziane z perspektywy rodzinnego Poznania? Mam na myśli dom rodzinny, ale także - kiedy pełniąc posługę biskupią - miał ksiądz arcybiskup także okazję spędzać święta ze swoją mamą.

- Faktycznie Pan Bóg dał mi to szczęście, że mama była niemal ciągle przez cały mój czas pobytu w Poznaniu. Ten czas miał swoje okresy. Były czasy stalinowskie, gomułkowskie, otwarcie za Gierka, stan wojenny, późniejsze czasy. Mama była i dawała poczucie, że ciągle jest Boże Narodzenie, miłość, wzajemna obecność. Wiele rzeczy się jednak zmieniało. Pamiętam jak trzeba było – to było zadanie ojca – zdobywać karpia. Czasem udało się go zdobyć. Czasem dzięki temu, że za PRL w zakładach pracy była sprzedaż karpia dla pracowników. Wpuszczało się te karpie na kilka dobrych dni przed świętami do wanny w łazience. W związku z tym był problem z kąpielą. Pamiętam mojego młodszego brata, który czekał na ten dzień, kiedy karpie pojawią się w domu. Robił z nich torpedy. Jednego brał w jedną rękę, drugiego w drugą rękę i tak je zbliżał do siebie. Jak one te zderzenia przeżywały? Nie wiem. Dzisiaj ekolodzy wyrywaliby sobie włosy z głowy. Był też szczególny nastrój pieczenia ciast. Pieczenie makowca to było zadanie mojego ojca. Ubieranie choinki to było z kolei moje zadanie. Każdy miał swoją rolę wykształtowaną przez lata. Stąd te wspomnienia pozostały głębokie, radosne i wzruszające. Chociaż rodziców już nie ma, rodzeństwo żyje daleko stąd, w Poznaniu, a ja jestem tutaj - ale Boże Narodzenie będzie ciągle. Ono jest wszędzie tam, gdzie jest dobroć.

 

Co dla istoty tego polskiego przeżywania Bożego Narodzenia jest zdaniem księdza arcybiskupa najważniejsze? Pytam o porównanie perspektywy kilku lat, które spędził ksiądz arcybiskup w Rzymie, podczas studiów.

- W Rzymie też była szczególna atmosfera świąt, bardzo polska. Siostry Służebniczki bardzo dbały o tradycyjne potrawy, które na polskich stołach pojawiają się w Wigilię. Raz miały wielkie problemy z włoskimi celnikami, bo przywiozły mak do strucli, ale dla celników to był narkotyk. Trzeba było tłumaczyć, że to polska tradycja, że tak musi być. W Domu Kolegium Polskim przeżywano święta prawdziwie, po polsku. Dla Włochów natomiast Wigilii właściwie nie było. Święta były, ale to raczej wolny czas. Kolęda dla nich to tylko poświęcenie domów. Czasem byliśmy proszeni przez proboszczów rzymskich i z okolic, żeby im pomagać w ich kolędzie, ale dla nas to było dziwne. Wchodziło się, święciło się wszystko, panie prosiły o poświęcenie małżeńskiego łoża, żeby mąż nie był zły, ale dobry. Poświęciło się i szło się dalej. W tradycji polskiej wizyta duszpasterska to spotkanie z ludźmi. Oczywiście błogosławieństwo domu, ale też rozmowa na tematy nurtujące ludzi w życiu rodzinnym, w odniesieniu do Kościoła, ojczyzny. Ten rok będzie trudny dla wielu księży i świeckich, którzy czekają na księdza, żeby spotkać się w serdecznym kręgu i rozmawiać o tym, co boli, ale także o tym, co daje nadzieję i pozwala z radością patrzeć na siebie nawzajem.

 

O ile wszyscy zżymamy się na komercjalizowanie momentu nadejścia Świąt Bożego Narodzenia, który jest zresztą wyznaczony ramami Adwentu, o tyle dla wielu katolików jest zaskakujące, że posoborowe przepisy nakazują szybko pozbyć się choinki. Jak zatem powinniśmy traktować w świetle kościelnych przepisów rozumienie tradycyjnej cezury 2 lutego – Święta Matki Bożej Gromnicznej?

- Na szczęście obok przepisów odnoszących się do Kościoła powszechnego jest też lokalna tradycja polska, która pozwala, żeby w okresie, kiedy nie ma już czasu Bożego Narodzenia, móc śpiewać kolędy aż do 2 lutego. W kościołach choinki mogą stać, jest żłobek. Dzięki temu wydłużonemu czasowi Bożego Narodzenia my – jako Polacy – nauczyliśmy się śpiewać wiele kolęd, pastorałek. Bywały kiedyś powszechne codzienne spotkania dzieci przy żłobku i śpiewanie kolęd. To jest wpisane w naszą polską duszę. Myślę, że dla wielu duszpasterzy czas Bożego Narodzenia to okres śpiewania kolęd, modlenia się do Boga przez śpiew. Chcemy, żeby ten czas trwał możliwie długo. Nawet do 2 lutego, do Święta Matki Bożej Gromnicznej czyli Ofiarowania Pańskiego.

 

Ten mijający rok był czasem, gdy nabraliśmy do siebie dystansu. Z powodu pandemii - tego fizycznego, bo nie podoba mi się mówienie o dystansie społecznym. Można jednak też powiedzieć, że z powodu pandemii nabraliśmy dystansu wobec świątyń. Odwiedzaliśmy je rzadziej, bo było to utrudnione, czasem wręcz niemożliwe. Zmagamy się z trudną prawdą o niegodnych uczynkach niektórych osób wewnątrz Kościoła. Z drugiej strony - z bezpardonowymi atakami na cały Kościół. Mówię o tym, bo wracam do tematu rozmów przy świątecznym stole. Spotykamy się w pierwszy dzień Świąt. Za nami Wigilia. Dzisiaj spotkania rodzinne, jutro być może w szerszym gronie. Te rozmowy z pewnością się pojawią.

- Trudno, żeby one nie miały miejsca. Spotykamy się przy stole, żeby rozmawiać o wielu rzeczach. Ja bym zachęcał wszystkich, którzy będą mieli szczęście spotkać się ze sobą – bo te kręgi rodzinne będą ograniczone – żeby ograniczyć się do tego, co jest związane ze świętami. Podczas świąt w nawias bierze się to, co przykre, co boli, co czasem budzi gniew. Święta są, żeby się cieszyć spotkaniem ze sobą nawzajem, ale też chodzi o to, żeby w centrum spotkań była radość, że Chrystus jest z nami. Dla nas się narodził, nas do miłości, pokoju i przebaczenia wzywa. Nie chodzi o to, żeby zapomnieć o tym, co nas dotyka i usunąć to w niepamięć. Nie. Chodzi o to, żeby święta pozostały świętami, dniem uroczystym, w którym nie trzeba mówić o rzeczach złych. Zdajemy sobie sprawę. Słuszne krytyki odnoszące się do niektórych osób związanych z życiem Kościoła, te głosy niekiedy są zasłużone. Tak powinno być. Pewne rzeczy trzeba osądzić krytycznie. Wiemy też, że w związku z tym tworzy się bardzo nieprawdziwy i krzywdzący obraz Kościoła. Statystycznie bardzo niewiele przypadków, które miały miejsce w życiu Kościoła, bywają uogólniane. Mówi się, że cały Kościół jest taki. To oczywista nieprawda i krzywda. To nas boli. Zachęcam jednak, żeby w czasie świąt te tematy odsunąć. One wrócą, to oczywiste. Źle by było, jakbyśmy atmosferę spotkania zatruwali tym, co jest bolące i krzywdzące. Wtedy święta tracą ten cudowny nastrój dobroci, życzliwości i miłości. Tym podczas świąt powinniśmy żyć. To wyraża łamany z najbliższymi biały opłatek.

 

W wywiadzie udzielonym w 2017 roku Radiu Kraków wspominał ksiądz arcybiskup, że jego najważniejszym zadaniem jako pasterza Kościoła krakowskiego jest kontynuacja pracy z młodzieżą i troska o nowe powołania. Jak zatem z młodzieżą rozmawiać? Młodzież łatwo i szybko feruje wyroki, daje się ponieść rewolucyjnemu pędowi do niszczenia tego, co jest tu i teraz, nie zastanawiając się, jak świat miałby dalej wyglądać.

- Pan trafnie ocenił tę sytuację jaka jest, którą mogliśmy obserwować na polskich ulicach. To jednak nie jest cała młodzież. Po wtóre, patrząc na chłodno, dzisiaj już wiemy, że młodzież została zmanipulowana. Z tymi protestami łączył się ich wewnętrzny protest przeciwko kolejnemu zamknięciu szkół, ograniczeniu możliwości udziału w niezwykłej imprezie. To co wykrzykiwali nie zawsze odpowiadało temu, co w sobie mają, w czym zostali wychowani, co jest dla nich wartością. Mam nadzieję, że te święta sprawią, że wróci to, co dla każdego młodego człowieka jest cenne. To poczucie bezpieczeństwa, miłości w domu, życzliwości, na której można budować siebie i nasze otoczenie. Te święta są ogromną szansą, żeby odzyskać wewnętrzną równowagę ducha. Jeszcze kilka dni temu spotkałem się z przedstawicielami młodzieży Archidiecezji Krakowskiej. Te obostrzenia dotykają także możliwości spotkania się z młodymi w większych zespołach, ale spotkanie z tymi młodym ludźmi dało mi tyle radości i satysfakcji… Kiedy patrzyło się na ich wspaniałe, czyste twarze, oczy pełne dobroci, na ich uśmiech… To nie było na pokaz. Na pokaz nie da się tego wytworzyć. Dobrym, szlachetnym człowiekiem się jest. Jestem przekonany, że ci młodzi, z którymi się spotkałem to tylko mała garstka wielkiej rzeszy młodych, którzy tak żyją i już się szykują na kolejne Światowe Dni Młodzieży w Lizbonie.

 

Wielu z nas życzyłoby sobie, żeby te świąteczne spotkania właśnie przez uroczysty wymiar były zapamiętane. Jako katolicy nie możemy jednak milczeć, gdy jest kwestionowane dziedzictwo świętego Jana Pawła II. Przypominają się słowa kardynała Stanisława Dziwisza z wywiadu dla Telewizji Trwam, który mówił, że aby uderzyć w Jana Pawła II, trzeba też uderzyć w ludzi, którzy z nim współpracowali.

- Ja bym popatrzył jeszcze szerzej. Mamy do czynienia w skali globalnej z kwestionowaniem samych podstaw kultury zachodniej. Mamy podważanie chrześcijaństwa i nauczania Chrystusa. Jan Paweł II - słusznie nazywany Wielkim – przez swój wspaniały pontyfikat wpisał się mocno w świadomość świata. To był papież świata. Wszyscy go znali, nawet ci, którzy byli daleko. Znali go i go szanowali. Jeśli chce się podważyć chrześcijaństwo, trzeba uderzyć w Jana Pawła II i popsuć jego obraz. Popsuje się go w naszych oczach, jeśli będzie się niszczyło także ludzi z najbliższego otoczenia. To ta logika, o której pan wspomniał cytując słowa księdza kardynała Stanisława Dziwisza. Stąd cały problem, który Polaków mocno dotyka, a księdza kardynała Stanisława w sposób szczególny. Ten problem widzę szeroko, jako podważanie chrześcijaństwa i próbę stworzenia neopogaństwa. Kiedyś chrześcijaństwo odniosło triumf nad pogaństwem. Teraz – po wiekach – próbuje się stworzyć coś takiego, żeby myśl pogańska chrześcijaństwo unicestwiła. Zwróćmy uwagę, że dokładnie to samo miało miejsce w Europie mniej więcej 100 lat temu. Takie były przesłania polityki bolszewickiej. Takie założenia neopogańskie tkwiły też w ideologii nazistowskiej, hitlerowskiej.


Chciałoby się wspomnieć w tym kontekście słowa świętego Jana Pawła II, wygłoszone ongiś na placu Świętego Piotra w Rzymie, który wspominając o roli Polski mówił - „od Unii Lubelskiej do Unii Europejskiej”.

- Byłem świadkiem tych słów. Byłem wtedy na placu Świętego Piotra. To krótkie zdanie przeważyło opinię Polaków w obliczu bliskiego referendum ws. wejścia do UE. Ojciec Święty uważał, że tak. Jemu chodziło o to, żeby Polska, stając się częścią Unii, wniosła do Europy swoje bogactwo ducha, swoje doświadczenie, moc, która wykuła się podczas półwiecznej konfrontacji z komunizmem. Jednocześnie, żeby oparła się pokusom liberalnego, materialistycznego stylu życia. Wtedy nic Europie nie da i tej Europy stanie się ofiarą. Dzisiaj to zmaganie trwa. Na niektórych odcinkach naszego życia osobistego, społecznego i państwowego przyjmuje prawdziwie dramatyczne wymiary.

 

Dziękuję za rozmowę i czas poświęcony nam w Uroczystość Narodzenia Pańskiego.

- Bardzo dziękuję. Proszę o przekazywanie wszystkim orędzia pokoju, orędzia radości, bo tak właśnie śpiewali Aniołowie w Betlejem: „Chwała na wysokościach Bogu, a na Ziemi pokój ludziom Bożego upodobania, ludziom dobrej woli”.