Przedszkola domagają się teraz od ratusza półtora miliona złotych. W czwartek po południu odbyło się spotkanie obydwu stron, ale jak mówi mecenas Lucyna Gąsiorowska, na razie nie doszło do porozumienia. "Mam wątpliwości jakie efekty dadzą rozmowy. Nie wiem czy dojdzie do porozumienia czy skończy sie na procesie. Nie chcę tego przesądzać. Poinfomrmowałam jakie są roszczenia a pani skarbnik będzie to weryfikować" - podkreśla Gąsiorowska.

Miasto jednak nie poczuwa się do winy i podkreśla, że dofinansowania nie zaniżało.  Zgodnie z ustawą o szkolnictwie przedszkola prywatne mają otrzymać 3/4 pieniędzy, jakie samorząd łoży na przedszkola publiczne. Ale sądeccy urzędnicy nie wliczyli do ogólnej sumy kwoty, jaką miasto wydaje na placówki, do których uczęszczają dzieci niepełnosprawne. "Zrobiliśmy to zgodnie z prawem" - tłumaczy Bożena Jawor, zastępca prezydenta Nowego Sączu ds. edukacji.

"My mieliśmy wykładnię ministerstwa edukacji narodowej z 2005 roku. Tam jest zapis, że jeżeli w przedszkolach niepublicznych nie ma dziecka niepełnosprawnego to nie nalezy brać pod uwagę kosztów, jakie przedszkola publiczne ponoszą na te dzieci. NIK stwierdziła nieprawidłowości, ale nie kazała nam zwracać pieniędzy, tylko płacić prawidłowo. I płacimy prawidłowo. Za co to odszkodowanie?" - dodaje Jawor.

Dyrekcja przedszkoli, które pozwały miasto twierdzi, że w wyniku obniżenia dotacji w placówkach zrezygnowano z większości zajęć dodatkowych.

 

 

 

(Joanna Porębska/ko)