Jesienny mecz Wisły Kraków ze swoją imienniczką z Płocka był z perspektywy Białej Gwiazdy przez długi czas wyjątkowy. Aż do meczu z Piastem sprzed dwóch tygodni było to bowiem jedyne wyjazdowe zwycięstwo w ligowym sezonie 2016/17. Zwycięstwo o tyle cenne, że wyszarpane w samej końcówce. W Płocku zespół prowadzony wówczas przez Dariusza Wdowczyka prowadził już 2:0, aby później to prowadzenie wypuścić i godzić się już powoli z remisem. Wtedy nadeszła 92. minuta i niezawodny w końcówkach Patryk Małecki, który zapewnił Wiśle komplet punktów. Wyjazdowe fatum udało się przełamać dopiero w Gliwicach, na początku marca.

Przy Reymonta w piątkowy wieczór do wyjściowej jedenastki Wisły wskoczyli Hugo Videmont i Paweł Brożek. Ofensywa miała nabrać dzięki temu nieprzewidywalności i szybkości, co z kolei miało przełożyć się na kreowanie akcji pod bramką Seweryna Kiełpina. Pierwszy kwadrans, który w tym sezonie przy Reymonta wyjątkowo sprzyja gospodarzom, Wiśle Płock udało się przetrwać. Ba, w tym fragmencie gry najgroźniejszą okazję stworzyli sobie przyjezdni. Merebaszwili uderzał efektownie z dystansu, ale refleks Łukasza Załuski uratował miejscowcych. Wisła Kraków zabójczą kontrę wyprowadziła natomiast w 24. minucie. Zaczęło się od świetnego przechwytu Pola Lloncha w środku pola. Później piłka trafiła do tercetu "B-B-B". Brożek na prawe skrzydło do Boguskiego, ten w polu karnym odnalazł Brleka, który zakończył błyskawiczną akcję golem na 1:0.

Prowadzenia Wisła nie była jednak w stanie utrzymać do przerwy. W 41. minucie w polu karnym po wrzutce z prawej strony boiska doszło do wielkiego zamieszania. Wydawało się, że Łukasz Załuska za chwilę spokojnie wyłapie bądź wypiąstkuje piłkę, jednak do tej dopadł Siergiej Kriwiec zaskakując wszystkich. Wiślacy ruszyli z pretensjami do sędziego - podopieczni Kiko Ramireza sugerowali, że Załuska był faulowany, a wszystko miało miejsce niemalże na linii bramkowej. Sędzia Jarosław Przybył mimo naporu ze strony zawodników gospodary pozostawał jednak nieugięty. Wisła Płock tuż przed przerwą wyrównała, a druga połowa zwiastowała naprawdę spore emocje...

... i nie zawiodła. W 58. minucie Biała Gwiazda miała znakomitą sposobność do ponownego objęcia prowadzenia. Po rzucie rożnym główkował Głowacki, Kiełpin strącił piłkę przed siebie, a dobitka Brożka nie była na tyle skuteczna, aby przerodzić się w gola. Chwilę później próbował Videmont, który uderzył z powietrza w boczną siatkę. Odgryźli się natomiast przyjezdni w 72. minucie. Stracony gol obciąża konto pary stoperów - przede wszystkim Ivana Gonzaleza, który przegrał fizyczny pojedynek z Mateuszem Piątkowskim, ale również Arkadiusza Głowackiego, który nie zdążył z asekuracją i dał zbyt dużo miejsca Piątkowskiemu. Inna sprawa, że snajper Wisły Płock zachował się fenomenalnie. Szybki ruch stopą, trącenie piłki obok zdezorientowanego Załuski i przy Reymonta zrobiło się 1:2.

Pozytywny impuls podopieczni Kiko Ramireza otrzymali natomiast z ławki rezerwowych. W trakcie trwania drugiej połowy na placu gry meldowali się kolejno Semir Stilić, Mateusz Zachara i Jakub Bartosz. Każdy z nich wykonał w ofensywie swoją robotę. Najpierw w 84. minucie Stilić, któremu dotychczas wychodziło mało co, zdecydował się technicznie dorzucić w pole karne. Dorzucić? Nie - uderzyć! Choć Bośniak chyba tego nie planował, wyszło mu znakomite i precyzyjne uderzenie, po którym piłka odbiła się od słupka i wpadła do bramki. Wisła Płock nie zdążyła jeszcze wyjść z szoku po utracie gola na 2:2, gdy Kiełpin ponownie musiał wyciągać piłkę z siatki. Tym razem z błyskawicznym atakiem ruszyli Zachara i Bartosz. Ten drugi otrzymał futbolówkę w polu karnym, gdzie z zimną krwią godną rasowego snajpera płaskim strzałem nie dał Kiełpinowi szans. W szeregach Wisły Płock szok - miały być trzy punkty, nie ma ani jednego.

Starcia dwóch imienniczek - Wiseł z Krakowa i Płocka w tym sezonie obfitują w całą masę emocji, ale kończą się za każdym razem rezultatem 3:2. Trzy punkty dopisane do konta Białej Gwiazdy sprawiają, że zespół trenera Ramireza w tabeli wskakuje już na szóstą lokatę - goście spadają natomiast do dolnej ósemki. Chyba jednak, biorąc pod uwagę skalę atrakcyjności tych pojedynków, nikt nie miałby nic przeciwko temu, by po 37 kolejce zarówno jedna, jak i druga Wisła znalazła się w tej samej części tabeli, a kibice raz jeszcze mogli się rozkoszować starciem tych ekip.

AD