Polska Agencja Prasowa: Czego zabrakło reprezentacji Polski we wtorkowym meczu z Senegalem?

Marcin Żewłakow: Przede wszystkim goli. Jednak brakowało też sytuacji do ich strzelenia. Wejście polskiego zespołu w ten mecz było zbyt spokojne. Było za dużo oczekiwania. W pierwszej połowie zabrakło konkretów i czegoś co dałoby impuls zawodnikom do tego, żeby uwierzyć we własne siły. Po pierwszych 15 minutach nie było nagrody za to, że podjęli próbę. Temperatura tego spotkania trochę uciekała i miałem wrażenie, że w drugiej części pierwszej połowy to Senegal miał kontrolę nad meczem. Udokumentował to strzelonym golem.

PAP: Brakowało akcji podbramkowych choć selekcjoner postawił na ofensywny skład z jednym defensywnym pomocnikiem.

M.Ż.: Wystawienie w podstawowym składzie Arkadiusza Milika i Piotra Zielińskiego nie przełożyło się na odważną grę. Jednak najbardziej byłem zaskoczony brakiem w składzie Jana Bednarka. Pozostałe wybory były do wytłumaczenia. Wiadomo, że teraz każdy ocenia skład według własnych preferencji. Jednak w tym aspekcie trzeba zaufać trenerowi, który zna tych chłopaków i obserwuje ich na co dzień. Ale najbardziej byłem zaskoczony grą Thiago Cionka od pierwszej minuty.

PAP: Czy to nie świadczy o przywiązaniu selekcjonera do tych samych piłkarzy?

M.Ż.: Skład w meczu z Senegalem właśnie to potwierdził. Trener przywiązał się do doświadczonych piłkarzy, którzy są z nim od dłuższego czasu. Oni nie zawiedli go w eliminacjach. Trener ma do tego prawo. Ale póki co na mundialu to się nie opłaciło, a wybrańcy nie odpłacili selekcjonerowi, że zagrali w podstawowym składzie.

PAP: Na ile widoczny był brak Kamila Glika?

M.Ż.: Ten mecz wszystkim udowodnił, ile znaczy dla reprezentacji. Nie da się go zastąpić jeden do jednego. Są próby, ale spotkanie z Senegalem pokazało, jak bardzo to jest trudne.

PAP: Biało-czerwoni zagrali jako ostatni w pierwszej rundzie fazy grupowej. Czy to wyczekiwanie mogło mieć wpływ na zespół?

M.Ż.: To raczej sztuczne wytłumaczenie. O tym, kiedy będzie mecz wszyscy wiedzieli od dawna. Z drugiej strony do tej pory widzieliśmy zaskakujące rozstrzygnięcia na tym mundialu. To też nastraja piłkarzy. Myślę, że to nie był problem. Większe wątpliwości mam do utrzymywania podstawowego składu w tajemnicy. Być może ta niepewność zmęczyła niektórych zawodników. To wyczekiwanie na zielone światło do gry mogło wprowadzić nieco marazmu. Takie jest prawo selekcjonera. Ale teraz jest czas na ocenę, a ta nie może być pozytywna, zarówno w stosunku do personaliów, gry i przede wszystkim wyniku.

PAP: W 2002 roku był pan w podobnej sytuacji, kiedy reprezentacja Polski przegrała z Koreą Południową 0:2 swój pierwszy mecz na mistrzostwach świata. Jak powinni zareagować teraz piłkarze?

M.Ż.: Wtorkowe niepowodzenie trzeba było przetrawić. Każdy zawodnik musiał się z tym zmierzyć indywidualnie, aby świadomość na następny mecz była na odpowiednim poziomie. Ci, którzy zawiedli i nie zrobili wszystkiego, musieli wewnętrznie przeprowadzić rachunek sumienia. Wówczas będzie stabilne dno, z którego można startować do następnego wyzwania. Jednak to nie może za długo trwać. Na to powinna być poświęcona środa. Od czwartku głowy powinny być oczyszczone i zwolnione z pewnego rodzaju obciążeń. Zawodnicy przed niedzielnym meczem z Kolumbią muszą myśleć o tym co jest do zrobienia, a nie o tym, co nie zostało zrobione. Ten balast trzeba już odciąć.

PAP: Do jak wielu zmian powinno dojść w składzie na mecz z Kolumbią?

M.Ż.: Nie chcę wchodzić w kompetencje trenera, jeżeli chodzi o zarządzanie zespołem. Teraz trener musi pokazać, że jest sprawiedliwy. Sprawiedliwość pobudza bowiem każdego. Zarówno tego, który zawalił, jak i tego, który czeka na coś żeby zrobić. To zjednoczy drużynę, która ma iść w jednym kierunku. Bycie sprawiedliwym odpowiednio wpływa na tego, który miał szansę, ale jej nie wykorzystał, ale też tego, który na tę szansę czeka. Jako zawodnik tego bym oczekiwał.

PAP/KN