Bartłomiej Topa był gościem Sylwii Paszkowskiej w audycji "Przed hejnałem":

 

Wtopa to pseudonim jeszcze z lat szkolnych. Czy wynikał on wyłącznie z nazwiska, czy rzeczywiście jakieś wtopy się zdarzały?

To było już ponad 40 lat temu. Prawdopodobnie jakieś wtopy były, ale miałem też inne ksywy, np. Stopa i wiele innych, które może są niezbyt cenzuralne.

Funkcjonujesz w świadomości społecznej jako „aktor Smarzowskiego”. To jest dzisiaj trochę jak znak towarowy. Aktor, który został wciągnięty na orbitę Wojciecha Smarzowskiego i w tej orbicie ciągle się kręci. Pierwszą rolę u niego dostałeś, bo Smarzowski wiedział z kim ma do czynienia czy przeszedłeś drogę castingu?

Mówimy o roli w spektaklu telewizyjnym „Kuracja”. Faktycznie, my z Wojtkiem znamy się ze szkoły filmowej w Łodzi. Tam się spotykaliśmy, tam rozmawialiśmy o kinie, o tym, jak pojmujemy język filmu. Potem nasze drogi się rozeszły. Na koniec lat 90. zadzwonił do mnie i powiedział, żebym przeczytał "Kurację" Jacka Głębskiego, bo w planach jest realizacja filmu na podstawie tego właśnie tekstu. Tekst bardzo mi się spodobał, taka historia psychiatry, który jest jeszcze studentem i na własne życzenie chce zamknąć się na oddziale psychiatrycznym. W ten eksperyment wtajemniczone są tylko trzy osoby. W pewnym momencie te osoby się wykruszają. Zrobiliśmy ten teatr telewizji w 2000 roku i to było nasze pierwsze filmowe spotkanie. Po jakimś czasie Wojtek przyszedł z kolejnym projektem. To było „Wesele”.

Czyli Januszem też zostałeś bez castingu?

Tak. Byłem też jednym z producentów tego filmu. Smarzowski wiedział dokładnie jakich typów, jakich charakterów potrzebuje do tego filmu.

A ulubiony film Smarzowskiego?

Z filmu na film Wojtek odkrywa swoją przestrzeń wrażliwości i niezgody na otaczający go świat. Każdy film to dla mnie ciekawe spotkanie z ciemną stroną świata. Ale, z drugiej strony, w tych filmach jest też nadzieja, której każdy z nas szuka. Wbrew temu, co mówi się o filmach Wojtka, jest w nich nadzieja, jest jakieś światło, te filmy są mroczne, ale mają też swoją jasną stronę. Chyba „Drogówka” była dla mnie najważniejszym filmem.

I odchorowanym. Dosłownie.

Oj, tak. Ostatniego dnia zdjęciowego złamałem nogę, zerwałem więzadło, tak bywa. Ale opłaciło się.

Ten bohater z „Drogówki” ma przełożenie na twoje życie prywatne. Kiedy teraz zatrzymuje cię policja, a zdarza się to dość często, to wypominają ci tego Króla.

Tak, nawet ostatnio miałem spotkanie z krakowską policją. Było ograniczenie do 70 km/h, ja jechałem nieco szybciej. Była piękna pogoda. No i stało się. Zatrzymał mnie nieoznakowany samochód. Zapłaciłem swoje, na konto wpadło też kilka punktów. Tak czasami się zdarza.

Nogę masz podobno ciężką. Lubisz jeździć.

Tak. Jeżdżę szybko, jeżdżę pewnie, ale jeżdżę bezpiecznie. Po tej adrenalinie wracam do swojej wrażliwości i umiarkowania.

A popularność lubisz?

Jesteśmy w mediach, jesteśmy obecni. To jest normalne w tym zawodzie. Kiedy na ulicach mnie ktoś zaczepi, zwykle jest to miłe, ale zdarza się też tak, że ludzie zaczepiają w niemiły sposób. Wtedy pomaga asertywność.

Prasa brukowa włazi też z butami w życie prywatne. A ty raczej nie jesteś przykładnym mężem.

Kompletnie mnie nie interesuje, co mają do powiedzenia brukowce. Niech każdy zagląda pod swoją kołdrę.

A nie jest tak, że to się przekłada na twoją popularność? Jesteś obecny, a więc pojawiają się nowe role.

To nie jest najlepsza ocena naszej popularności. Ja w tym nie uczestniczę. Lepiej nie korzystać z popularności, którą dają tego typu media.

Ale popularność przydaje się też przy współpracy z fundacjami. Głośna była twoja współpraca z fundacją Synapsis, która wspiera osoby z autyzmem. Tu popularność pomogła.

To był projekt, który przygotowywaliśmy w nielicznym gronie. W sposób precyzyjny wykorzystaliśmy plotkarstwo, tę cechę ludzi. Ale przyniosło to oczekiwany skutek. Udało nam się uświadomić wiele osób, czym jest autyzm, jak ci ludzie cierpią i jak bardzo potrzebują naszej pomocy. Z pełną świadomością wszedłem w ten projekt.

Czułeś się wtedy w metrze, jak aktor, który wchodzi w rolę, czy jak Bartek Topa, który musi coś ważnego powiedzieć?

To było trudne zadanie. Operator kręcił filmik, na którym miałem dziwnie się zachowywać, ludzie oczywiście nie mieli pojęcia, o co chodzi, nie wiedzieli, że to jest udawane, że to element większej układanki. Oni spotkali się z dziwną, obcą sytuacją. Te reakcje były różne. Były też negatywne. Kiedy widzowie przychodzą do teatru, wiedzą, że sytuacja jest umowna, tu umowności było brak.

Muszę zapytać o Nowy Targ. Wracasz tam często?

Wracam, tak. Wyjechałem stamtąd mając 18 lat. Zostawiłem rodzinę, ale oni też się rozjechali. Ja dziś jestem w Warszawie i tu doświadczam świata. A potem wracam do mamy na pierogi z borówkami, na pyszną zupę. Kocham Nowy Targ. Wracam tu do rodziny i do przyjaciół z technikum weterynaryjnego.

No właśnie, bo niewiele brakowało, a zostałbyś weterynarzem.

Tak. Rzeczywiście.

A poród krowy umiałbyś przyjąć?

Kiedyś była taka sytuacja. Ktoś zadzwonił z plebanii z prośbą o pomoc. No i pojechałem asystować. Ale dziś nie dałbym rady. Jakaś wiedza zostaje, ale nie podjąłbym się.

Ale szacunek do zwierząt pozostał. Angażujesz się w akcje na rzecz zwierząt. Jadasz karpia na wigilię?

Jadam, ale w płatach. Współpracuje z fundacją Gaja, która zwraca nam uwagę, że w tym pędzie obok nas idą zwierzęta, które wymagają naszej atencji, naszej pomocy i tak powinno to funkcjonować.

A kiedy jedziesz na plan filmowy, to lepiej się czujesz w przestrzeni miejskiej, czy w otoczeniu natury, tak, jak było to w przypadku serialu „Wataha”?

To był wyjątkowy projekt, bo większość seriali realizuje się w miastach, a tu producent wywiózł nas w dzikość. To był taki trochę mój powrót do młodości, kiedy chodziłem po Gorcach. I tak obserwowałem moich kolegów i siebie jak radzimy sobie w tym błocie, w deszczu. Pokochałem te tereny.

Będzie kontynuacja „Watahy”?

Są takie pomysły. Mamy ruszyć z planem na jesień, bo akcja ma się toczyć nazajutrz, więc nie możemy rozpocząć planu wiosną. Oby sprzyjało nam szczęście i finansowanie. Wierzę, że tak będzie.

A co do tego czasu? Co zobaczymy w kinach?

Za chwilę wchodzi „Kebab i horoskop”. Absurdalna historia. Debiut reżyserski Grzegorza Jaroszuka. Właściciel sklepu z dywanami postanawia ratować upadający biznes i zatrudnić specjalistów od marketingu. Jesienią będzie też premiera filmu „Karbala” o misji stabilizacyjnej w Iraku. Kilkudziesięciu Polaków oraz Bułgarów broniło miejskiego ratusza przed atakami irackich rebeliantów. Żaden z żołnierzy koalicji nie zginął, natomiast po stronie irackiej było około 80 zabitych. Bitwę w Karbali uznaje się za największe starcie sił zbrojnych RP od czasów II wojny światowej. Poza tym, jesienią, zobaczymy też film „Król życia” z Robertem Więckiewiczem, w którym też miałem okazję zagrać. No i film „Obce niebo” - historia, która dzieje się w Szwecji. Małżeństwo wychowuje córkę, która zostaje im zabrana z wielu powodów. Bardzo mocna rodzinna historia. Te trzy duże projekty jesienią na ekranach.

A teraz nad czym pracujesz?

W te chwili trwają prace nad serialem „Krew z krwi”. Poza tym pracujemy też nad spektaklem w Teatrze Polonia razem z Marysią Seweryn. Premiera w kwietniu. Ten rok zaczyna się intensywnie.