Andrzej Kaczmarczyk – Będziemy rozmawiać o ekonomicznych konsekwencjach programu 500 +. Zacznijmy od konsekwencji dla budżetu państwa. 

 

Dr Marek Benio (Uniwersytet Ekonomiczny) – Dla budżetu państwa to jest przede wszystkim wydatek. W związku z tym musimy gdzieś znaleźć środki na to świadczenie. Wygospodarować. Można to zrobić zwiększając obciążenia fiskalne, czego oczywiście wszyscy się obawiają i chcą uniknąć. Pomysł finansowania tego projektu z dodatkowego podatku od supermarketów i ewentualnie od banków napotyka na pewne trudności. Np. musielibyśmy równo traktować i polskie supermarkety i zagraniczne, a wtedy jest to trudne do zrealizowania. W związku z tym powstaje pytanie co nie zostanie sfinansowane z wydatków publicznych, czyli gdzie nastąpią cięcia. Tego oczywiście nie wiemy i to jest trudne do przewidzenia, zwłaszcza w dłuższym horyzoncie czasowym, dlatego że rząd zapewnia, że środki na realizację programu 500+ w tym roku znajdą się w budżecie...

 

… a w przyszłym roku już nie wiadomo.

 

Skoro jest ustawa to pewnie się znajdą, ale pozostaje pytanie, na czym będziemy musieli zaoszczędzić. To jest pewne niebezpieczeństwo, zwłaszcza, że tak szeroko zakrojony i kosztowny program wymaga długofalowego planu finansowego. Wykraczającego poza jedną kadencję. 

 

Tu nasuwa się pytanie o skuteczność tego programu. Zbadano ostatnio stosunek Polaków do 500+. Okazało się, że grupą, która miała największe wątpliwości czy ten program będzie kontynuowany w latach następnych jest grupa pomiędzy dwadzieścia parę a trzydzieści parę lat, czyli właściwie ta grupa, do której program jest kierowany. Tu pytanie, jakie konsekwencje będzie miał program 500+ dla budżetów domowych?

 

W tym aspekcie ten program należy ocenić trochę lepiej niż w przypadku budżetu państwa. Niewątpliwie jest to ważny instrument polityki prorodzinnej, choć ja sądzę, że jest on za bardzo oparty o instytucje pomocy społecznej. Za bardzo przypomina świadczenie pomocy społecznej. Dla mnie nie jest wszystko jedno, z którego ministerstwa ten projekt się wywodzi.

 

Dlaczego?

 

Powinniśmy rozważyć, czy nie powinien pochodzić z ministerstwa finansów. Chodzi o to, że ministerstwo pracy i polityki społecznej tymi środkami de facto rozbudowuje środki pomocowe. To są środki podobne do środków z pomocy społecznej. Co rodzi niebezpieczeństwo wytworzenia się klasy, która przy odpowiedniej liczbie dzieci uczyni z tego swoje źródło utrzymania. Tu zaznaczę, że jestem jak najdalszy od oceniania takiego postępowania. Jedynie pokazuję, że tego typu świadczenia może stwarzać taka zachętę. Zwłaszcza przy niekorzystnej sytuacji na rynku pracy.

 

A co by zmieniło wypłacanie tych środków przez ministerstwo finansów?

 

Nie chodzi o wypłacanie ich przez ministerstwo finansów tylko o zwiększenie odpisu od podatku na dzieci, tego który już zresztą mamy. Chodzi o to, że aby skorzystać z tej formy pomocy państwa najpierw rodzina musi wykazać się aktywnością ekonomiczną i to legalną, opodatkowaną.

 

Rozumiem. Chce pan, żeby to mobilizowało do aktywności zawodowej.

 

Nie, nie. Chcę, żeby nie zachęcało do rezygnowania z pracy.

 

Ale to z kolei wykluczyłoby pewną część najuboższych, którzy mają niskie dochody nie ze swojej winy.

 

Oczywiście tak. Dlatego bardzo ważne w polityce prorodzinnej jest takie konstruowanie narzędzi czy instrumentów, by ważyć je  - mówiąc symbolicznie – pomiędzy tymi dwoma ministerstwami. Można oczywiście postawić zarzut, że dotychczasowe rozwiązanie, czyli odpis od podatku pomija rodziny, które są ubogie a mają dużo dzieci. Ale do nich właśnie powinna być skierowana pomoc społeczna. 

 

A czy 500+ będzie miał wpływ na rynek pracy. Część gmin zapowiedziała zwiększenie zatrudnienia. W Krakowie 60 etatów urzędniczych, w Nowym Sączu 10, a Tarnowie jeszcze nie wiadomo ile, ale wiadomo, że też.

 

Nie wiem, czy to mnożenie etatów urzędniczych jest dobre dla rynku pracy. Nikomu nie żałuję dość bezpiecznej pracy w urzędzie, ale z punktu budżetów tych samorządów to jest jednak koszt. To nie są miejsca pracy w przemyśle czy usługach tylko w administracji publicznej. Czy ta liczba etatów nie jest potrzebna tylko na etapie rozruchu programu, gdy rodziny masową będą składać wnioski. Później, gdy system w jakimś sensie będzie sam działał może nastąpić redukcja tych etatów, które w administracji trudniej się likwiduje niż mnoży.

 

Te pieniądze, które trafią do rodzin potem trafia na rynek. Czy to wygeneruje jakiś wzrost w gospodarce, np. wzrost zatrudnienia już nie w urzędach?

 

Najprawdopodobniej te pieniądze zostaną wydane, a nie zainwestowane. Nie chcę tego rozstrzygać, bo wiem, że trochę zgaduję. Być może część rodzin potraktuje to jako dodatkowe środki i przeznaczy je na oszczędności jako inwestycje w przyszłość dzieci. Myślę jednak, że większość tych środków zostanie dość szybko wpuszczona z powrotem w gospodarkę i będzie to pewien zastrzyk do rozwoju popytu wewnętrznego.