Zapis rozmowy Mariusza Bartkowicza z liderem sądeckiej listy PiS do Sejmiku Małopolski, Grzegorzem Biedroniem.

 

W jakiej Małopolsce obudziliśmy się po tych wyborach samorządowych?

- W Małopolsce demokratycznej, gdzie obowiązują standardy. To zadaje kłam totalnej opozycji, która mówiła o zagrożeniu demokracji. To 4 lata temu były wątpliwości przy wyborach, przy książeczce, która pozbawiał nas części głosów. Teraz wybory były spokojne, zróżnicowane. Notowania PiS w sondażach są takie, że mamy przewagę w większości sejmików.

 

PiS wygrywa wybory w dziewięciu sejmikach, przegrywa z Koalicją Obywatelską w siedmiu. Nie ma jednak gwarancji, że we wszystkich dziewięciu przejmie władzę. Wynik sondażowy IPSOS daje 32% dla PiS, 24,7% dla Koalicji Obywatelskiej. W Małopolsce nie znamy jednak cząstkowych i całościowych wyników...

- Ta kampania była zdominowana przez wyścig w największych miastach. Tutaj było zainteresowanie, były wyniki szybko. Sejmiki zostały z boku. Trzeba zaczekać. Obecnie mamy 17 radnych na 39 w Małopolsce. Do większości potrzeba 3 mandatów. Zobaczymy ile ta poprawa wyniku przyniesie mandatów. Nie wiemy, czy będzie większość w Sejmiku, ale wiele na to wskazuje.


Blisko 37% 4 lata temu PiS zdobyło. To było 17 mandatów. PO dostało wtedy 28%. Mimo to razem z PSL była koalicja. Prześladuje pana wizja powtórki?

- W opozycji w Sejmiku jestem 12 lat. My świetnie sobie tam radzimy. Bycie w opozycji nie jest nienormalne. To koalicja rządząca w Sejmiku możliwość utraty władzy traktuje jako zamach na demokrację. My wykonaliśmy ciężką pracę w okręgach. Przykładem jest sukces Iwony Mularczyk w Nowym Sączu. W wielu sondażach przewidywano, że nie wejdzie do II tury, jest wygrana. Sukcesem jest wynik Małgorzaty Wassermann w Krakowie. Widać, że zawsze jest przewaga dla aktualnej władzy.

 

Jest to sukces? 10 punktów procentowych różnicy. Nie spodziewał się pan lepszego wyniku Małgorzaty Wassermann?

- Porównuję z wynikami kandydatów PiS w poprzednich wyborach. Jest postęp. Poseł Wassermann pracowała też w komisji śledczej. Nie jest to osoba, która miała do dyspozycji aparat urzędniczy, wielomiliardowy budżet. Kampania trwa niecały miesiąc. Wydłużenie kampanii o dwa tygodnie zmienia postać rzeczy. To dobre otwarcie przed II turą.

 

Według danych PKW, mieliśmy rekordową frekwencję w tych wyborach samorządowych. Po raz pierwszy od odrodzenia samorządu przekroczyła ona 50%. Czym by pan tłumaczył taką mobilizację?

- Zainteresowaniem mediów w pojedynkach rewolwerowych w dużych miastach. Samo poparcie dla partii i szeroka lista kandydatów nie mobilizuje wyborców. To jest przy wyborach prezydenckich. Jest wyrazisty pojedynek i jest to jasne dla wyborców. Jestem zawiedziony frekwencją. Niewiele ponad 50%… Zmobilizowały się duże miasta. Liczyłem na większe zaangażowanie w mniejszych miejscowościach, w Polsce prowincjonalnej. Ci ludzie często nie chodzili do wyborów. Nasz program poprawił ich warunki życia. Jednak wielu z tych osób nie wyciągnęliśmy z domu.

 

Pana zdaniem to trwała tendencja? Prognoza IPSP pokazuje, że wielkie miasta są w rękach Koalicji Obywatelskiej, małe miejscowości i wsie są za PiS.

- Wiele zależy od dyskursu medialnego. Główne media sprzyjały kandydatom totalnej opozycji. Główne portale internetowe też. Było wiele wrzutek medialnych. Z tym zderzali się kandydaci PiS. Wynik jest jednak przyzwoity. Polityka premiera Morawieckiego, Gowina, minister Emilewicz, czyli zwrócenie się do elektoratu wielkich miast, przyniesie efekty. Chodzi na przykład o walkę o czyste powietrze.

 

Jak ocenia pan sondażowy wynik PSL w sali kraju, jeśli chodzi o sejmiki? To blisko 17% głosów. Lider PSL Władysław Kosiniak-Kamysz mówił, że to była najbardziej brutalna kampania. Jego zdaniem PSL został brutalnie zaatakowany przez PiS.

- Brutalna kampania była, środki samorządowe zostały rzucone w interesie kandydatów Koalicji. Były gazetki, ogłoszenia w mediach. Pan Kosiniak ma rację. Władza w samorządach Koalicji Obywatelskiej sprzyja temu. Oni brutalnie walczyli z kandydatami PiS.

 

Przyzna pan jednak, że to od wyniku PSL w dużym stopniu zależeć będzie kształt Sejmiku i kto będzie rządził w Małopolsce...

- Lider PSL 3 lata temu podjął decyzję, żeby traktować PO jako partię, która nadal rządzi w państwie. Nie był gotowy na PiS. Jakby utrzymał swoje stanowisko, świadczyłoby to o jego brakach politycznych. PiS-owi jest blisko do PSL.

 

Czyli ta mocna deklaracja szefa PSL, że nie będzie koalicji z PiS w sejmikach, bo nie wchodzi się w koalicję z partią antysamorządową to błąd polityczny?

- Nie wiem, czy pan Kosiniak myślał o działaniach antysamorządowych. W wielu samorządach, jakby nie kandydaci PiS, nie byłoby żadnej konkurencji dla włodarzy. Mamy kilkanaście rad w Polsce, które w komplecie zostały wybrane bez wyborów. Jak tak ma wyglądać samorządność, że nie wolno się zgłaszać do wyborów to ja nie chcę żyć w takim samorządzie.

 

Dobrze się stało, że tak wiele tematów ogólnopolskich pojawiło się w tej kampanii? Byli politycy, którzy mówili, że od tych wyborów zależy przyszłość UE. Na ostatniej prostej pojawiła się kwestia migrantów w spocie PiS.

- Zmienia się paradygmat polityki. Społeczeństwo przestaje doceniać sukcesy związane z ograniczeniem biedy. Teraz zaczyna się rywalizacja o wyższe zarobki, ważną kwestią jest jakość życia. To ścieżki rowerowe, czyste powietrze. Polityka premiera Morawieckiego to nowe otwarcie. Poradzimy sobie ze zdobyciem elektoratu wielkomiejskiego.

 

Przed nami pierwsza w historii 5-letnia kadencja samorządu. Jak to wpłynie na pracę samorządu?

- Na pewno daje to większą możliwość planowania. Nie ma bieżączki. Dobrze, że jest zasada dwukadencyjności dla włodarzy. 5 lat stabilnej władzy to jednak także możliwość utrwalenia układów lokalnych. Są nadzieje, ale też obawy, czy ta demokracja lokalna zadziała w każdej gminie.