Zapis rozmowy Marty Szostkiewicz z Dominiką Kozłowską, redaktor naczelną miesięcznika Znak.

Instytut Statystyki Kościoła Katolickiego podał dane obrazujące jak polscy katolicy uczestniczą w praktykach religijnych. Te dane pokazują, że w ciągu ostatnich 10 lat dwa miliony wiernych zrezygnowały ze mszy. Obraz jest jednak bardziej terytorialnie zróżnicowany.

- Rzeczywiście, jak popatrzymy na te dane ilościowo co dzieje się z nasza religijnością w przekroju od 1989 roku, to ci, którzy pamiętają moment przełomu wiedzą, że wtedy wieszczono, że w Polsce będą szybko te same procesy co na Zachodzie. Chodzi o spadek praktyk religijnych. Przez 25 lat nic się nie stało. Od lat 80. do dzisiaj to jest tylko kilka procent w dół. To niewiele. O trendzie można mówić jak jest powyżej 10%. Ten trend będzie się utrzymywał. Wiem, że biskupi się z tym liczą. Oni się spodziewali, że będzie gorzej. Być może część katolików, która domaga się gwałtownych reform, rozmija się z biskupami. Oni myślą, że nie jest źle w skali Polski, ale jest źle w skali konkretnych diecezji. Krakowa to nie dotyczy.

Tutaj co drugi katolik uczęszcza w niedzielę na msze święta. To tylko co drogi czy aż co drugi?

- Jak mówimy o 50% to chodzi o tych ochrzczonych. Cały nasz region ma wysoki współczynnik. Na pierwszym miejscu od lat jest diecezja tarnowska, potem rzeszowska i przemyska. Najgorzej jest na północnym-zachodzie. Tam po 25% osób chodzi do kościoła.

Geografia nie potwierdza tej tezy, że wraz z zamożnością materialną, ludzie mniej uczestniczą w praktykach religijnych. Może diecezja tarnowska nie ma wysokiego PKB, ale na pewno są to tereny zamożniejsze niż północno-zachodnia Polska. Jakby pani to wytłumaczyła?

- Najbogatszy region, czyli Polska centralna, jest gdzieś w samym środku stawki. Na tę statystykę należy nałożyć przekrój jakościowy, czyli zastanowić się kto odchodzi a kto zostaje. Czynnik ekonomiczny nie jest jedyny. Ważne jest wykształcenie, płeć, wiek czy zawód. Z Kościoła odchodzą raczej kobiety z dużych miast i wyższym wykształceniem. Odchodzenie od Kościoła kobiet jest gorsze dla rodziny niż odchodzenie mężczyzn. Kobiety są nośnikiem tradycji, one częściej mobilizują rodzinę do wyjścia do kościoła. Zmienia się też sposób spędzania wolnego czasu. Sam instytut w opracowaniu zwraca uwagę, że wzrosła liczba osób, które wybierają msze popołudniowe czy wieczorne. Kiedyś było inaczej. Niedzielna suma była głównym punktem celebracji tego dnia.

Słyszałam taką propozycję, że Kościół powinien zabiegać o to, żeby supermarkety były zamknięte w niedzielę, bo wtedy więcej ludzi by poszło do kościoła.

- Wtedy religia by straciła jednego konkurenta, ale tylko jednego. Jest ich więcej. Ja jestem przeciwniczką takich rozwiązań. Nie ma ku temu przesłanek. Hipermarkety są w dużych miastach a tam jest wiele kościołów. To nie jest argument. Hipermarkety pokazują jak się zmienia nasz styl życia. Zamknięcie hipermarketów to by było działanie na pokaz, które by nie wpłynęło na trend. Dlaczego niektórzy zostają w Kościele? Jest inny wskaźnik, comunicantes

Czyli tych, którzy przystępują do sakramentu?

- Tak. On rośnie. Liczba wiernych spada, ale wśród osób, które zostają ten wskaźnik wzrasta. Teraz on wynosi 16,3%. Przykładowo, jak w Krakowie do kościoła chodzi 51% to ponad 16% przystępuje do komunii. To prawie co piąta osoba. Ludzie przystępują do komunii w sytuacjach, w których dawniej nie przystępowali? Biorą całość w pakiecie? Skoro idą do kościoła to przyjmują od razu komunię?

Czyli zostają najwierniejsi z wiernych? Ci, którzy zostają traktują swoją obecność w kościele bardzo poważnie?

- To dobre zjawisko. To oczyszczenie i zmniejszenie presji kulturowej. Oni zostają z wyboru a nie z powodu obyczaju czy tradycji.

Nauczanie Kościoła jest w Polsce bardzo obecne w mediach. U nas każda wypowiedź biskupa jest komentowana. Ta obecność i jasno określony przekaz w sprawach politycznych czy aborcji, zachęca wiernych do chodzenia do kościoła?

- Popatrzyłam jak wypada Toruń. Tam jest 36,6%, to poniżej średniej. Diecezja przemyska jest w czołówce, więc chyba nie ma jednoznacznych odpowiedzi. W moim odczuciu biskupów jest za dużo w debacie publicznej. Nie odmawiam im tego, ale uważam, że inne warstwy w kościele są mało upodmiotowione. Oni nie czują, że ich głos jest też głosem katolików. Czy doktor Chazan powinien być zwolniony to nie jest kwestia interpretacji dogmatów. To kwestia tego w jaki sposób układamy sobie poszczególne cegiełki, stosunku prawa do prawa stanowionego. Ta debata jest za mało spluralizowana. Z jednej strony jest głos kilku biskupów i publicystów, którzy mają określony sposób myślenia. Reszta to milcząca masa. Katolicy mają swoje poglądy. Moim zdaniem przez to obraz katolicyzmu, który się rysuje na podstawie tej debaty jest zafałszowany. Wiele osób się z tym nie utożsamia. Oni nie znajdują tam swojego punktu widzenia.

Ale do kościoła uczęszcza.

- Wielu ludzi traktuje to jako dwie odrębne sprawy. Jak biskup zabiera głos w debacie to jest to głos polityczny. To nie głos przewodnika. Biskup mówiący do wspólnoty to coś innego. Jego wypowiedź w telewizji staje się częścią polityki. To nie jest miejsce ewangelizacji. Powody, dla którego ludzie chodzą do kościoła są inne, bardziej osobiste.