Zapis rozmowy Jacka Bańki z posłanką PiS i kandydatką Zjednoczonej Prawicy w wyborach do Sejmu, Anną Paluch.

 

Przesuwanie części obrad Sejmu na czas po wyborach można nazwać rozregulowywaniem instytucji?

- Z pewnością nie. Z takimi histerycznymi wypowiedziami opozycji spotykamy się nie tylko tu. To normalna praktyka. Wiele razy tak było.

 

Przed wojną.

- Zawsze tak było. Pamiętam sytuacje kiedy byliśmy w opozycji. W piątek rano kończyło się jedno posiedzenie Sejmu, o 12:00 zaczynało się drugie, kolejne. Wszystko po to, żeby uchwalić budżet. Nie można było na jednym posiedzeniu robić 2 i 3 czytania budżetu. Tak robiło PO. My przesunęliśmy posiedzenie na 15-16 października i określiliśmy porządek.

 

To zgodne z prawem, ale po wyborach. To kuriozalne.

- Po wyborach. Kadencja Sejmu kończy się w momencie zwołania pierwszego posiedzenia nowych posłów. Dopóki to się nie odbędzie, ósma kadencja Sejmu trwa. Wszyscy posłowie, nawet jak nie zostaną znowu wybrani, zachowują uprawnienia do końca ósmej kadencji Sejmu.

 

Ta decyzja nie pokazuje, że ciężar władzy nie tkwi w parlamencie, ale we władzach partyjnych? Nie parlament decyduje, ale…

- Jak to? Ten wniosek złożył marszałek Ryszard Terlecki w imieniu naszego klubu. Nie mamy mniejszych uprawnień niż opozycja. Mogliśmy to złożyć. Każdy z nas chce pracować. Są spotkania z wyborcami, kampania jest krótka. Każdy odpowiedzialny poseł powinien się spotykać z wyborcami. My tak zamierzamy uczynić.

 

Marszałek Witek mówiła, że o przesunięcie obrad prosili też posłowie opozycji. Faktycznie tak było? Wie coś pani o tym?

- Nic o tym nie wiem. Jednak każdy poseł, który chce przekonać wyborców, musi się z nimi spotykać. To oczywiste.

 

Ze strony opozycji słyszymy już o możliwych wrzutkach, jakie mogłyby się pojawić. Pani mówiła, że porządek obrad jest ustalony. Coś jeszcze może się pojawić?

- Mamy do czynienia z nerwową opozycją, która nadyma społeczne emocje. Jak się przekłuje tę bańkę to jest bęc i kończy się na niczym. To głupie postępowanie. To demobilizuje ich wyborców. To do niczego nie prowadzi.

 

Startuje pani z okręgu nowosądeckiego. Nowy Sącz stoi małymi i średnimi przedsiębiorcami. Jak oni przyjęli zapowiedź podniesienia minimalnej płacy?

- Nie rozmawiałam z nimi. Z tego co czytam w mediach, w sposób umiarkowany. Jestem pełna podziwu dla sądeckich przedsiębiorców. Gdy Nowy Sącz był stolicą województwa, było więcej miejsc pracy. Po tej stracie, sądecki biznes dobrze sobie poradził. Przechodząc z modelu gospodarczego niskich płac, który był przez 30 lat, na inny model rozwoju gospodarczego, gdzie pracodawca ceni pracownika… Model niskich płac doprowadził do tego, że najmądrzejsi, najaktywniejsi ludzie nam uciekli. Nie mamy możliwości ich inaczej ściągnąć niż zachętami finansowymi. Zrobiliśmy zerową stawkę PIT dla osób do 26. roku życia. Obniżyliśmy stawkę PIT z 18% do 17% dla najmniej zarabiających. Staramy się podnosić płace. Wielu przedsiębiorców rozumie, że nie zatrzyma inaczej dobrych ludzi. To skarb. Druga sfera naszych działań to jest to, że staramy się zmniejszyć rygory i obowiązki przedsiębiorcom. Elektronizacja urzędów, mniej administracji, upraszczamy przepisy, zapowiadaliśmy ulgi na badania i rozwój. 2 miliardy zostały zgłoszone. Przedsiębiorcy z tego korzystają. Staramy się zmieniać te warunki. To oczywiście jest obciążenie dla przedsiębiorców, ale oni wiedzą, że inaczej nie zatrzymają dobrych pracowników.

 

Są jednak wątpliwości. Jeśli wzrośnie do 4000 złotych pensja minimalna…

- To jeszcze parę lat potrwa. My to robimy stopniowo, żeby nie wywrócić wszystkiego. Podnosiliśmy płace w służbie zdrowia, będzie podwyżka kolejna dla nauczycieli. Wszystkie grupy zawodowe powinny zarabiać coraz lepiej. Nasze europejskość polega na tym, że staramy się dojść do europejskiego poziomu życia, żeby Polacy mogli żyć spokojnie, dostatnio. Troszczymy się o dzieci, emerytów, staramy się, żeby Polacy lepiej zarabiali. Przez lata było tak, że pracownicy byli wyciskani jak cytryna. Był wzrost gospodarczy, ale ludzie tego nie odczuwali. Czas zerwać z modelem niskich płac.

 

Mówi pani o podwyżkach dla nauczycieli. Samorządy czekają na większą subwencję i póki co nie wypłaciły podwyżek. Rozumiem, że jak pieniądze przyjdą, nauczyciele dostaną wyrównanie. Wiadomo kiedy te pieniądze mogłyby się znaleźć w samorządach?

- Trudno mi powiedzieć. Nie zajmuję się oświatą na co dzień. Zajmuję się ochroną środowiska i infrastrukturą. Trzeba pamiętać o jednym. 26 miliardów złotych to wolumen pieniędzy, który poszedł do samorządów dzięki wzrostowi gospodarczemu, który stymulujemy. Warszawa ma więcej o 3 miliardy, Kraków prawie miliard. Nie jest prawdą, że zrzucamy obowiązki na samorządy, nie dając im pieniędzy. Oczywiście wszystkie koszty obiecanych podwyżek znajdą odbicie w subwencji. Cały czas słychać jednak czego by samorządy nie chciały. W istotny sposób wzrosły dochody własne samorządów. Dzięki naszej polityce, dzięki temu, że przedsiębiorcy płacą podatki, wyłudzacze budżetowi nie hulają. Samorządy mają znacznie więcej pieniędzy.

 

Samorządy najpierw powinny wypłacić podwyżkę nauczycielom – przypomnę 9,6% - i potem przypominać rządowi, że potrzeba więcej pieniędzy?

- Zawsze mają płynność budżetu. Są jasne przepisy, które mówią o kolejności czynności. Nie chcę wchodzić w szczegóły.

 

Ostatnio paradoksalnie obrońcami polskiego górnictwa okazali się przedstawiciele Greenpeace, którzy chcieli zablokować dostawę węgla płynącą z Mozambiku. Jak pogodzić obronę polskiego górnictwa z węglem płynącym z Mozambiku czy Rosji? Te rzeczywistości nie przystają do siebie.

- No nie. Trzeba sięgnąć do źródeł. 8 lat byliśmy w opozycji. Non stop przypominaliśmy rządowi, że powinien robić inwestycje początkowe, otwierać dostęp do złóż węgla. To mit, że z roku na rok czy w ciągu dziesięciolecia odejdziemy od węgla. Niemcy są największym konsumentem węgla. 171 milionów ton w ubiegłym roku wydobyto węgla brunatnego w Niemczech. U nas tylko 60. Nasi zachodni sąsiedzi są producentem i konsumentem węgla. Przykłada nam się łatkę truciciela, żeby rzeczywisty obraz sytuacji zniknął. Przez 8 lat nie wykonywano inwestycji początkowych. Teraz się okazuje, że węgiel w polskich złożach nie jest dostępny. To ciągły proces. Tej pracy się nie przeskoczy. Przez kilka lat było zachwianie. Tego w chwilę nie odbudujemy. To nasze źródło. My też konsekwentnie promujemy odnawialne źródła energii. Ustawa, którą wczoraj sprawozdawałam, zawiera bardzo poważne zachęty dla obywateli, żeby instalowali sobie energetykę prosumencką. Są poważne zachęty podatkowe. W ustawie, którą wczoraj przyjęliśmy, zasadą jest ochrona obywateli przed ewentualnymi, niestandardowymi kotłami, które mogą być im wciskane przez dostawców. Rozporządzenie z 2017 roku dotyczy polskich producentów i ustanawia standardy jakości kotła. Swoboda przepływu towaru w Unii sprawia, że kotły wyprodukowane w UE lub w Europejskim Obszarze Gospodarczym do nas napływają i mogą być oferowane ludziom jako dobre. Potem się okazuje, że ktoś chce rozliczyć Czyste Powietrze, ale typ kotła nie odpowiada standardom ekoprojektu i jest problem. Z drugiej strony doszły nowe przepisy. Każdy obywatel korzystający z dopłat Funduszy Ochrony Środowiska dla celów zainstalowania tych mikroinstalacji odnawialnych źródeł energii, ma zwolnienie podatkowe. Nie będą te finansowe zachęty opodatkowane. Druga kwestia to 8% VAT, nie 23%, na mikroinstalacje, bez znaczenia, gdzie one są usytuowane. Do tej pory była niekonsekwencja. Jeśli panele były na bryle budynku – było 8%, jeśli na tarasie czy ziemi – 23%. To było bez sensu. Teraz wprowadzamy kategorię funkcjonalnego związku z budynkiem. Jeśli instalacja służy do ogrzewania budynku, jest 8%.