Andrzej Szpunar – urodzony w1953 roku w Łańcucie, archeolog, muzealnik, działacz społeczny. Dyrektor Muzeum Okręgowego w Tarnowie, autor ponad stu publikacji naukowych i popularnonaukowych z zakresu archeologii. Członek zarządu Krajowego Stowarzyszenia Naukowego Archeologów Polskich, odznaczony Srebrnym i Złotym Krzyżem Zasługi, Odznaką Honorową "Zasłużony dla Kultury Polskiej". Współzałożyciel i prezes Tarnowskiego Towarzystwa Przyjaciół Węgier.

 

Zapis rozmowy Agnieszki Wrońskiej z Andrzejem Szpunarem:


W jakim momencie zastał pana Andrzeja Szpunara czerwiec 1989 roku, dzisiaj dyrektora Muzeum Okręgowego w Tarnowie, a wtedy?

- Wtedy pracowałem jako archeolog w pracowni konserwatorskiej PKZ. Byłem po prostu młodszy o te 25 lat, co nie jest rzeczą bez znaczenia.

4 czerwca 1989 – z czym kojarzy się panu ta data? Jaki to był dzień?

- W tej chwili może nie zwraca się na to uwagi, ale wtedy, te wybory niosły ze sobą niesamowite emocje. Przede wszystkim pojawiał się pomysł "na pewno chcą nas oszukać", "coś wykombinują, ukradną urnę". Chcieliśmy to kontrolować. Działałem w Komitecie Obywatelskim. Podzieliliśmy się: część ludzi obstawiała lokale wyborcze, oprócz mężów zaufania w środku, robiliśmy coś w rodzaju warty obywatelskiej. Tak naprawdę nie mieliśmy jak wchodzić do tych lokali, nie mieliśmy takich uprawnień. Obawialiśmy się, że mogą jakieś cuda się dziać. Była taka atmosfera, niby już wolności, a jednak nieustającego zagrożenia. Gdyby coś się stało, nie bylibyśmy w stanie wiele zrobić. Całe te wybory, oprócz tego, że oddałem w stosownym punkcie swój głos, spędziłem z paroma kolegami w samochodzie w Ciężkowicach, gdzie mieliśmy "patrzenie" na jeden z tych punktów.

A działo się coś, czy raczej to była spokojna noc?

- Spokojnie. Ten strach miał wielkie oczy. To przekonanie, że coś się może nad urną stać, było w gruncie rzeczy chyba nieuzasadnione. Podsumowując zjawisko wyborów, stwierdzono trochę tych incydentów... Oczywiście rzecz polegała na tym newralgicznym momencie, a mianowicie: jedzie urna z powrotem, do centrali, więc my "w trop" za nią, czy gdzieś tam z drogi nie zboczy. Ja wiem, że to dziś może wyglądać troszkę zabawnie. Ale spodziewam się, że taki nastrój ducha panowałby, gdyby rozpisano teraz nowe wybory na Ukrainie, po tym wszystkim, co tam się dzieje. Też byłyby specjalne oddziały, które pilnowałaby tych urn, żeby tam już nic nie było knute.

A jak już pan oddawał ten głos, jakie towarzyszyło panu uczucie? Kiedy miało się świadomość, że można oddać głos w wolnych wyborach. Był pan pewien, że wszystko będzie w porządku?

- Nie byłem pewien. Może dlatego, że były ogłaszane rozmaite historie, żeby odpuścić z senatem. Wykasowaliśmy wszystkich nie tych, o których chodziło i senat został opanowany. Nie miało tak być. Ale udało się – to jest dla mnie sytuacja przełomowa. Taki moment, w którym, podejrzewając, że mogą się zdarzyć różne dziwne rzeczy, wierzyliśmy, że to są pierwsze wolne wybory. Były listy specjalne, trochę starych obyczajów, ale czuło się powiew wolności.

Czego się pan spodziewał po tych wyborach? Miał pan jakieś oczekiwania?

- Nie spodziewałem się, że całkowicie sponiewieramy listę senacką. Że ludzie nie posłuchają i wytną całkowicie konkurencję. Z tego, co pamiętam, to Komitet Obywatelski opanował cały senat albo przynajmniej większościowo. Ja wierzyłem, że prawie wszyscy w tym kraju myślą, tak jak ja. Że głosujemy za Solidarnością, za zmianą. Aż tak bardzo nie byłem zaskoczony, jak np. przedstawiciele władzy, którzy raczej sądzili, z tego co teraz się dowiadujemy, że może będzie "pół na pół". Że lud doceni to, co zostało zrobione. Była to akcja pełna wiary, że tym sposobem zmienimy kraj.

A były jakieś rozczarowania po tym 89' roku?

- Niewątpliwie wyobrażenia o rzeczywiście funkcjonującej demokracji, idealistyczne, jakie każdy gdzieś tam miał, troszkę zetknęły się z rzeczywistością inną. Proszę pamiętać, że jakaś Partia Piwa dostała się do sejmu,i inne dziwne zjawiska. Jednak dla ludzi wychowanych w dojrzałych demokracjach, nie stanowiło to jakiegoś niesamowitego zjawiska. Skrzyknęła się grupa ludzi, zorganizowała sobie kampanię wyborczą i dostali się do tych gremiów. A że postanowili chodzić z rogami diabełkowymi świecącymi na czerwono na głowie, to jest ich problem i problem tych, którzy ich wybierają. My raczej patrzyliśmy na te demokrację, jako na taki ideał. Że to wszystko będzie tak gładko szło. Przecież wszyscy chcemy coś dla dobra kraju zrobić. Okazało się, że to jest ścieranie się pewnych rozmaitych grup, sił, interesów. Potem rozpadła się jedność Solidarności. Tak jest w demokracji. Być może Wałęsa miał rację, że pluralizm musi być. Te wszystkie nogi: prawe, lewe, górne, dolne - jakoś muszą funkcjonować. Na szczęście nie jest tak, że wszycy jesteśmy jednakowi i jednakowo myślimy, tak jak mówiono nam dawniej.

Osobiście, co pan uważa za swój największy sukces po 89' roku, a może za swoją największą porażkę?

- Nigdy nie przypuszczałem, że dożyję tego. Wydawało się: tysiącletni PRL, prawda? Trudny do ruszenia. Potężny Związek Radziecki obok, przed nami NRD uzbrojone po zęby - w zasadzie nie było ruchu. A jednak wybiliśmy się na niepodległość. Ona jest jaka jest, taka, jaką udało nam się wygospodarować. Myślę, że to jest fantastyczna sprawa. Jakby to sprecyzować przykładem... jestem szczęśliwy, że zdążyłem moją matkę, wprawdzie już na wózku, obwieść po jakimś dużym sklepie i pokazać, jak my teraz żyjemy. Taki jest ten świat, inny. To jest sukces.

Jest coś takiego w tym dzisiejszym dobrobycie, czego jednak żal?

- Myślę, że to bezpieczeństwo pracy – strach. Brak pracy wśród młodych. Jeden z moich synów jest w Londynie, właśnie z tego powodu. To jest tragedia dla młodych ludzi.

Może pan to nazwać porażką III RP?

- Myślę, że tak. Na coś trzeba się w końcu zdecydować. Albo oszczędzamy na ZUS-ie i pozwalamy ludziom pracować do stu lat na emeryturze. Albo robimy miejsca pracy dla młodych ludzi. A nasi władcy, nasz Sejm chce, żeby wszyscy byli szczęśliwi - a tak się nie da... Jest sporo porażek, ale ja szukam rzeczy pozytywnych.

Szukając rzeczy pozytywnych, kogo pan by określił jako symbol tych ostatnich 25 lat w Polsce?

- Niewątpliwie jest to Wałęsa. Polacy mają taki obyczaj poniewierania swoich ważnych ludzi dla samego poniewierania. Jest to facet niezwykły w swoich wystąpieniach, wypowiedziach. Jest symbolem tych przemian. Liczy się to, że jest człowiekiem znanym na całym świecie, a nie mamy zbyt wielu takich. To dzięki Wałęsie... my musieliśmy mieć wodza, on był wtedy tym wodzem.


Patronat Prezydenta RP Bronisława Komorowskiego

 


Partner Główny: