Poruszanie się ulicami Krakowa samochodem to komediodramat. Chociaż trochę bardziej dramat niż komedia. Słyszałem, że narzekają też piesi i rolkarze. Dość dobrze znam sytuację rowerzystów, choć z opowieści, bo sam do klubu cyklistów nie należę. Nie ulega też wątpliwości, że jeśliby nawet krakowska infrastruktura została doprowadzona do symbiotycznej perfekcji – kierowcy mieliby zawsze zielone światło, piesi tunele i kładki wyłożone pelargoniami, rolkarze osobne tory, a cykliści sieć autostrad rowerowych – to narzekań i tak byłoby bez liku, bo narzekactwo i pieniactwo wyssaliśmy z mlekiem matki (co, nawiasem pisząc, najlepiej widać pod komentarzami do newsów np. Radia Kraków, gdzie zamiast konstruktywnej dyskusji rządzi anonimowy potwór, dający brutalny upust swoim przekonaniom politycznym albo zwyczajnemu chamstwu).

Dzisiaj sam też postanowiłem ponarzekać, ale nie po to, żeby rzucać bezrefleksyjnym mięsem. Chciałbym publicznie, a Radio być może da mi taką możliwość, zwrócić uwagę na problem, o którym dyskutuje się w niejednym krakowskim domu. Tym problemem jest styl jazdy i zachowania taksówkarzy. Od razu uprzedzam, że nie uważam taksówkarzy za nowotwór podwawelskich jezdni – można mieć wiele do zarzucenia kierowcom z Krakowa, przyjezdnym, Warszawiakom (którym wielka kultura krakowskich kierowców nie pozwala włączać się do ruchu z drogi podporządkowanej), czy mieszkańcom okolicznych gmin. Proszę jednak zwrócić uwagę na to, że w rozmowach to zwykle nie Warszawiak „o mało mnie nie rozjechał” – to nie mieszkaniec Proszowic „zaparkował mi na ścieżce rowerowej” – to nawet nie Krakus „rzucił się w korku w pościg za karetką”. To jednak zwykle są – naturalnie nie wszyscy! – kierowcy taksówek.

Chyba każdy mieszkaniec Krakowa zna przynajmniej jednego taksówkarza. Wielu z nich to dobrzy ludzie, wyśmienici kierowcy, którym może być autentycznie przykro, kiedy przeczytają ten list. Myślę jednak, że ci taksówkarze, którzy nie mają sobie nic do zarzucenia, nie wezmą do siebie zarzutów, którymi dzielę się publicznie. A każdy z nas zna przynajmniej kilka historii, dotyczących tej enigmatycznej kasty. Historia o zastawianiu ścieżki rowerowej taksówką i chamskim uśmiechu jej właściciela do rowerzystki to historia prawdziwa. Setki historii o wyprzedzaniu „na trzeciego”, rzucaniu się w pościg za karetką, potrąceniach i ucieczkach z miejsca zdarzenia (a także solidarności środowiskowej taksówkarzy z postoju, którzy „nic nie widzieli”) to historie prawdziwe. Podobnie jak tysiące historii o wymuszeniach pierwszeństwa, oczywistym niepozwalaniu włączenia się z drogi podporządkowanej, szaleńczej jeździe wąskimi uliczkami Kazimierza, po której można dostać rozstroju żołądka – to również historie prawdziwe.

Czy taksówkarze, jako ci, którzy pracują jako zawodowi kierowcy, nie powinni uczyć kultury jazdy na drogach, zamiast ją degenerować – jak to czynią bezustannie? Czy za każdym razem, kiedy odpalam samochód i wyjeżdżam na krakowskie ulice, muszę sobie nucić piosenkę o wymownym tytule „Taxi driver must die”? Czy związki taksówkarskie nie mogą wpłynąć na zwalnianie chamskich kierowców? Czy to takie dziwne, że ludzie coraz cieplej myślą o inicjatywie prywatnych kierowców, którzy przewożą klientów własnymi samochodami w ramach ogólnoświatowej sieci z siedzibą w San Francisco?

O temacie tym można by pisać w nieskończoność, ale nie o to chodzi. Rzecz w tym, żeby rozpocząć dyskusję na temat poprawy kultury jazdy i uczynienia żywota innych uczestników krakowskich dróg nieco znośniejszym.
 

 

Piotr

 

Przypominamy: materiał został nadesłany przez słuchacza. Chcesz się podzielić jakąś informacją? Zobaczyłeś coś ciekawego dotyczącego Krakowa, Małopolski i mieszkańców naszego regionu? Tu możesz skorzystać z naszego formularza

Czekamy też na wiadomości na nr 500 202 323 i 4080