"Wieża radości, wieża samotności", "Nieprzemakalni", "Spotkanie z..." - te piosenki w latach 80. znała cała Polska. Nagrał je zespół z Chrzanowa - Sztywny Pal Azji. Po niemal 30 latach grupa cały czas istnieje, a tej jesieni powróciła z projektem "Pierwszy skład gra pierwszą płytę". 13 grudnia zagra w chrzanowskim MOKSiRze. Z tej okazji Agnieszka Barańska umówiła się na wywiad z Jarosławem Kisińskim - gitarzystą i założycielem zespołu.


Agnieszka Barańska: Mamy jakiś jubileusz?

Jarosław Kisiński: Nie, to jest pierwszy koncert w naszym rodzinnym mieście, po 25 latach, w pierwszym składzie. Będziemy grać pierwszą płytę z roku 1987 pod tytułem "Europa i Azja".

A.B.: Na scenie Jarosław Kisiński z gitarą. Zbigniew Ciaputa na perkusji, Paweł Nazimek na basie i Leszek Nowak jako wokalista i pianista. W pierwszym składzie byli jeszcze Janusz Deda i Andrzej Turek.

J.K.: Janusz Deda niestety już nie żyje, a Andrzej Turek grał z nami przez pierwsze dwa lata, ale nie jest czynnym muzykiem, więc ciężko byłoby mu z nami zagrać.

A.B.: No właśnie. Nie każdy muzyk po latach niećwiczenia jest w stanie grać. Co z Leszkiem? On co prawda pojawiał się i znikał, ale ostatnio nie był wokalistą Sztywnego Pala.

J.K.: Ostatni koncert zagraliśmy chyba w roku 2004. Nie graliśmy ze sobą 10 lat, ale niedawno wystąpiliśmy w tym składzie w "Trójce" i było naprawdę świetnie.

A.B.: Czy Leszek miał przez te lata kontakt z muzyką? Co robił?

J.K.: Wiem, że ma rodzinę - żonę, syna. Wiem też, że pracował, ale nie bardzo znam szczegóły. Jego syn śpiewa w zespole Woyzeck, który także pojawi się na koncercie 13 grudnia. Będzie śpiewał, ja zagram na gitarze, "Ciapek" czyli Zbyszek Ciaputa na perkusji, a na basie Dawid Noworyta z grupy Kid A. To wszystko jest trochę dziwne, bo zespół Woyzeck istniał w 1986 przez pół roku, równolegle ze Sztywnym Palem Azji i był w Jarocinie. Graliśmy tam ja, Ciapek, a wokalistą był Piotr Zgłobica, który też niestety już nie żyje. Teraz będziemy grać piosenki Woyzecka i zespołu Instytucja, z początku lat 80.

A.B.: Czy Leszek Nowak w dalszym ciągu ma taki młodzieńczy wokal, który 30 lat temu był atutem Sztywnego Pala?

J.K.: Po  koncercie w "Trójce" uwierzyliśmy w siebie. Jesteśmy w świetnej formie, a przynajmniej takie były opinie. Zabrakło wejściówek, zagraliśmy trzy bisy, a nawet nie mieliśmy tyle gotowego programu. Nie spodziewaliśmy się, że będzie tak fajnie. Natomiast Leszek rzeczywiście nadal ma taki wokal, jaki miał. Komentatorzy na forach internetowych też pisali, że są zaskoczeni.

A.B.: Słuchałam po latach płyty "Europa i Azja" i okazało się, że znam wszystkie piosenki. W dodatku znam je z radia! Uśmiechnęłam się i westchnęłam w imieniu wszystkich młodych zespołów - dzisiaj to nie takie proste...

J.K.: Nie mieliśmy na to wpływu. Te piosenki chyba się podobały i dlatego nas puszczali. Puszczają do tej pory, bo czasami sprawdzam to na portalu radioarchiwum i średnio 10 razy dziennie idą nasze utwory. Jest nieźle.

A.B.: Można powiedzieć, że Sztywny Pal Azji wygrał los na loterii... a właściwie sam sobie na niego zapracował. Skąd umieliście tak dobrze grać? Zaczęliście jako zespół i od razu odnieśliście sukces. Wygraliście eliminacje do Jarocina w 1986 roku i od razu wasze piosenki pojawiły się w radiu.

J.K.: Zacząłem grać na gitarze w wieku 13 lat. Siedziałem sobie na strychu albo w garażu i kopiowałem solówki i akordy różnych wykonawców. Uczyłem się sam, bo nie było książek, kaset video czy Internetu. Uczyłem się ze słuchu. Jeszcze w liceum spotkałem się z Leszkiem i mieliśmy zespół ze Zbyszkiem Ciaputą.

A.B.: Kogo słuchałeś  w ramach swojej samo-nauki?

J.K.: Erica Claptona, Dire Straits, The Police. Wcześniej była fala punka. Prosta muzyka i to mnie zafascynowało. Wystarczą trzy akordy i już jest piosenka. Wtedy nauczyłem się  prostoty.

A.B.: Reszta też miała takie zaplecze?

J.K.: Leszek chodził do szkoły muzycznej na fortepian, a Zbyszek wziął pałki, jakąś polską perkusję i zaczął kombinować.

A.B.: Paweł Nazimek to odrębna historia. Po Sztywnym Palu grał jeszcze w Chłopcach z Placu Broni, a teraz jest basistą T.Love.

J.K.: To było tak. Był sobie zespół pod nazwą Instytucja i w 1985 roku go rozwiązałem. Postanowiłem, że założę dwa zespoły: Woyzeck w Krakowie i Sztywny Pal Azji w Chrzanowie. Leszek, Janusz Deda i Paweł Nazimek mieli swój zespół - takie trio i przychodziłem na ich próby. Fajnie grali, trochę pod U2. Miałem dla nich propozycję, żebyśmy wspólnie pojechali na wakacje nad morze i coś zarobili, grając na ulicy. Ale nie pojechaliśmy tam, bo się okazało, że dostaliśmy się do Jarocina. No i potem wszystko już poszło: płyta, piosenki w radiu, koncerty.

A.B.: Płyta wydana w legendarnym Klubie Płytowym "Razem". Uderzyła wam sodówa?

J.K.: Trochę się tego spodziewałam już w Jarocinie, gdzie wszyscy nas wyjątkowo traktowali. Mieliśmy świetny czas do grania. Pojawiły się pierwsze wywiady do "Na Przełaj", a nawet do jakiegoś amerykańskiego pisma. Czułem, że coś się święci, więc mówiłem chłopakom: cokolwiek się stanie, zostańmy tacy sami, nie zmieniajmy się, bo nie ma sensu się zmieniać.

A.B.: Tekst piosenki "Europa i Azja" jest nadal aktualny. Skąd ci przyszło do głowy, żeby pisać o islamie i świecie zachodu?

J.K.: Wtedy dużo czytałem, wziąłem to z jakiejś książki. Cała płyta jest fajna i aktualna. To dziwne, że po tylu latach wciąż tak jest.

A.B.: Długo trzeba było namawiać członków Sztywnego Pala do ponownych występów pod tym szyldem?

J.K.: Zbyszek cały czas gra, ja gram, Paweł też w T.Love, a Leszek w domu. Pomysł na koncerty dał mi fan w jakimś mailu. Napisał, że chciałby usłyszeć te piosenki na żywo. Pomyślałem: czemu nie? I wszyscy się zgodzili.

A.B.: Bartek Szymoniak - wasz obecny wokalista się nie stresuje?

J.K.: Mamy skład, w którym gramy koncerty z Bartkiem, a to jest projekt "Pierwszy skład gra pierwszą płytę". Wiem też, że Bartas robi swoją płytę solową w Warszawie.

A.B.: Jak żyło się zespołowi w latach 80.? Gdzie było miejsce na próby? Gdzie się chodziło?

J.K.: Miałem już wtedy całkiem fajny sprzęt. Gitarę robioną przez Ufnala (Mirosław Ufnal - lutnik, wykonujący gitary na zamówienie). Miałem też całkiem fajny piec, ale to wszystko stało w Krakowie, gdzie w Nowohuckim Centrum Kultury miałem próby z Woyzeckiem. Natomiast w domu kultury w Fabloku (słynny, chrzanowski zakład produkujący lokomotywy) mieliśmy sprzęt fatalny! Eltrony, polskie gitary i polską perkusję. Na tym tę pierwszą płytę zrobiliśmy. Nie nagraliśmy, ale stworzyliśmy koncepcyjnie. Dzięki temu jest taka fajna i prosta.

A.B.: Ta płyta broni się także melodiami.

J.K.: A to już zasługa Leszka, który siada do pianina i śpiewa.

A.B.: "Europa i Azja" ma dwa oblicza. Z jednej strony dużo tu gorzkich przemyśleń, z drugiej sporo radości.

J.K.: Byliśmy młodzi! Spotykaliśmy się w domach czy knajpkach i było bardzo wesoło. Na przykład do mnie, do pokoju, w moim domu rodzinnym, codziennie ktoś przychodził z gitarą albo jakąś płytą...

A.B.: Czego słuchaliście?

J.K.: Wtedy przeżywałem fascynację Talking Heads. Przywiozłem parę płyt z Wiednia. U2 też słuchaliśmy...

A.B.: A czym się zajmowaliście poza muzyką? Paweł Nazimek chodził do liceum im. Stanisława Staszica. Wiem, bo był chyba dwa albo trzy lata wyżej niż ja.

J.K.: Paweł nie zdał matury przez Sztywnego Pala... Miał chyba 17 lat, kiedy zaczął z nami grać. Od razu sukcesy, wywiady w prasie, piosenki na listach przebojów w "Trójce" i "Rozgłośni Harcereskiej" i chyba nauczyciele chcieli go u.. pupić.

A.B.: Chcieli mu zmniejszyć ego.

J.K.: W maju nie zdał matury, ale zdał później, we wrześniu.

A.B.: Co dalej?

J.K.: Ja chodziłem do szkoły muzycznej w Krakowie na saksofon. Miałem zupełnie beztroskie życie. Zbyszek Ciaputa był sanitariuszem w pogotowiu. Chyba przed wojskiem uciekał, bo takie były czasy. Leszek chyba chodził do szkoły górniczej - też chodziło o wojsko. Janusz Deda - perkusista - kończył szkołę zawodową, coś w stylu murarz-tynkarz.

A.B.: Mentalnie byliście punkowcami?

J.K.: Tak. Tylko nie mieliśmy takich ciuchów, bo nigdzie ich nie można było dostać.

A.B.: Trzeba było samemu sobie zrobić..

J.K.: Ja czasem przywoziłem sobie coś z Wiednia. Jakieś buty czy okularki.

A.B.: To ty byłeś uprzywilejowany!

J.K.: No tak, bo tam miałem ciocię, brata, więc mogłem wyjeżdżać.

A.B.: To mogłeś chłopaków ubierać...

J.K.: Przywoziłem piórka, struny, efekty do gitary...

A.B.: "Wieża radości, wieża samotności" to bardzo ważna piosenka w historii polskiej muzyki. To wyłom w waszej stylistyce.

J.K.: Ten rytm perkusyjny usłyszałem jeszcze w dzieciństwie. Był taki zespół Paper Lace. A potem w Wiedniu byłem na filmie "Stop Making Sense" i brat kupił płytę.

A.B.: Dodajmy: płytę Talking Heads.

J.K.: Tak. Słuchałem tej płyty i tam jest jeden utwór z podobnym rytmem. Pomyślałem: musimy mieć coś takiego.

A.B.: To jest rytm marszowy...Ale bardziej jeszcze zapada w pamięć wstęp zagrany na pianinie. Dla Polaków jest chyba niemal jak słynne, pierwsze dźwięki "Light My Fire".

J.K.: A to już jest zasługa Leszka. Ja ułożyłem tekst, linię gitary basowej, solówkę, no i rytm perkusyjny. Tak wyszło (śmiech).

A.B.: A jak tak wyszło, to wiedzieliście, że to jest świetne?

J.K.: Zupełnie nie. Ja myślałem, że przebojami będą takie piosenki jak "Polska", "Zakopane" czy "Nieprzemakalni".

A.B.: Ta piosenka porusza najbardziej romantyczne struny w Polakach...

J.K.: No bo ja taki byłem.

A.B.: A teraz już nie?

J.K.: Teraz też (śmiech), ale teraz mam więcej doświadczeń. Wtedy miałem 23 lata, czytałem książki, grałem na gitarze, świat stał przede mną otworem... Młodość...

A.B.: Kiedy poczuliście, jak to się teraz mówi, "fejm"?

J.K.: Chyba przed Jarocinem, kiedy Walter Chełstowski ogłaszał na antenie "Trójki" kto się dostał na festiwal. Dostały się obydwa zespoły: i Sztywny Pal Azji i Woyzeck. Poprosiłem kolegę, żeby rowerem pojechał do sklepu po wino. Potem spotkaliśmy się wszyscy wieczorem i trochę bardziej to oblaliśmy.

A.B.: Kiedyś powiedziałeś, że w czasach, kiedy tworzyłeś te piosenki, to chciało się śpiewać o polityce, a teraz najchętniej uciekłbyś jak najdalej od tego tematu.

J.K.: Wtedy wszyscy interesowaliśmy się wolnością i dlatego interesowaliśmy się też polityką. A teraz... wszystkiego jest za dużo.

A.B.: Chciałbyś cofnąć czas?

J.K.: Może popełniłbym mniej błędów. Ale w tej chwili mam 52 lata i czuję się naprawdę fajnie. Nagrywamy teraz płytę i na niej opowiem, co przeżyłem. To będzie bardzo prawdziwa płyta.

A.B.: Jak popularność SzPala odbiła się na waszym życiu? Sława była męcząca?

J.K.: Absolutnie nie, bo byliśmy nierozpoznawalni. Na koncerty w latach 80. przychodziły tłumy fanów, a potem byliśmy nierozpoznawalni. I tak jest do dzisiaj.

A.B.: To tylko się cieszyć! Nie musisz nosić ciemnych okularów ani zapuszczać brody. A w domach jak wasza popularność została przyjęta?

J.K.: Pamiętam, że moja mama bardzo się cieszyła. Pracowała wtedy w PZU i musiałem dostarczać płyty z autografami, bo wiele osób ją prosiło. Wielu znajomych i członków rodziny przychodziło też do domu i każdy chciał płytę. To chyba bardziej taka popularność rodzinna.

A.B.: A w Chrzanowie?

J.K.: Też nie było z tym problemu. Spotykaliśmy się w takiej małej knajpce, która nazywała się Caro, siedzieliśmy tam prawie codziennie i to było zupełnie normalnie.

A.B.: Nikt nie przychodził pożyczać pieniędzy?

J.K.: Nie, z resztą nie bardzo je mieliśmy.

A.B.: To jak zarabialiście?

J.K.: W latach 80. muzyków obowiązywały weryfikacje, a nikt z nas ich nie miał. Ja skończyłem szkołę muzyczną. Leszek miał podstawówkę, a do weryfikacji liczyła się, o ile pamiętam, ta średnia. Na podstawie mojego dyplomu wypłacano nam pieniądze, ale to były naprawdę małe kwoty.

A.B.: To co z tego mieliście?

J.K.: Nie wiem (śmiech). Zabawę fajną. Czasami zostawaliśmy w hotelu 2-3 dni, byli tam nasi znajomi, fanki, no i bawiliśmy się. Było dobre jedzenie, jakieś piwo czy wino i było fajnie, była zabawa. Kasa, którą zarobiliśmy szła na hotel i takie rzeczy.

A.B.: Wiadomo... rock'and'rollowe życie...

J.K.: Nawet czasami wracaliśmy na kredytowych biletach.

A.B.: Dalej cię to bawi? Czy teraz idziesz spać po koncercie?

J.K.: Bardzo ciężko jest zasnąć po koncercie z powodu dużej adrenaliny, więc i tak prawie nie śpię do 3-4 nad ranem. Czasem siedzimy po koncertach, jak jest fajny klub i atmosfera, ale to już nie te czasy.