Nieraz obserwowałam widzów ostentacyjnie wychodzących z kina, a nawet uczestniczyłam w seansach filmów Malicka, podczas których publiczność buczała wyrażając w ten sposób swoje niezadowolenie. Jak jest podczas jego najnowszego „Song to Song”, który oglądać możemy na ekranach polskich kin? Bez zmian. Podział na kontestatorów i admiratorów Malicka (do tych drugich sama się zaliczam), pozostaje nienaruszony.

Ten współczesny melodramat rozgrywający się na tle muzycznego festiwalu w Austen (w epizodycznych rolach pojawiają się m.in.: Iggy Pop, Patti Smith, Red Hot Chili Peppers i Lykke Li) opowiada o kobietach poszukujących spełnienia w związkach z toksycznymi (Michael Fassbender), ale też i oddanymi mężczyznami (Ryan Gosling). To historia kobiet pragnących doświadczać rzeczywistości wszystkimi zmysłami; nie mogących odnaleźć swojego miejsca, zagubionych, potrzebujących drogowskazów, spragnionych wrażeń, ale też i potrzebujących stateczności, których wewnętrzne monologi prowadzą nas przez meandry ich skomplikowanego wewnętrznie życia składającego się zarówno z przyjemnych wzlotów jak i bolesnych upadków.

Kamera w filmie Malicka płynie wraz z prądem ich zwierzeń, swobodnie podążając za pięknymi bohaterkami (doskonale obsadzone m.in.: Rooney Mara i Natalie Portman) pokładającymi ufność w instynktach i uczuciach, w naturalny sposób reagującymi na bodźce zewnętrzne, poruszającymi się po powierzchni rzeczywistości niczym elektrony, poszukującymi sensów. W świecie pustym i próżnym, w przestrzeniach wystawnych rezydencji i na wielkiej scenie – jak przekonuje Malick – nie sposób ich jednak odnaleźć. Ocalenie prawdziwej miłości w „Song to Song” jest jednak możliwe.

 

 

 

Urszula Wolak