Gorzej idzie mu jednak na fotelu reżysera. Opowiadana przez niego historia, choć z ogromnym potencjałem dramaturgicznym, wyhamowuje mniej więcej w połowie trwania filmu, gdy Eastwood postanawia stać się wyrazicielem konserwatywnych poglądów wkładając je w banalny sposób w usta swojego bohatera, a przecież refleksja o tym, że rodzina jest najważniejsza jest piękna w swej prostocie i nie wymaga łopatologicznego tłumaczenia. Jestem jednak przekonana, że można przymknąć na to oko i delektować się widokiem czerstwego Eastwooda na ekranie. Poorana zmarszczkami, prawdziwa twarz gwiazdora wyrażającego wachlarz emocji jednym spojrzeniem wynagradza wszelkie mankamenty filmowego scenariusza.

Jego filmowy Earl Stone nie ma grosza przy duszy, w przeszłości opuścił rodzinę. Dziś żyje sam jak palec, a w dodatku grozi mu zajęcie przez bank zadłużonego biznesu. Będąc na zakręcie, otrzymuje ofertę pracy, która wymaga od niego jedynie pokonania wyznaczonej trasy i dostarczenia cennej przesyłki. W ten prosty sposób Earl staje się kurierem narkotykowym na usługach meksykańskiego kartelu, a wkrótce okazuje się, że w nowej pracy jest bezkonkurencyjny.

Doświadczony bohater musi przejść przemianę, która dokonuje się w kinie Eastwooda na gruncie rodzinnych relacji. To one domagają się odbudowy prowokując do refleksji o poczuciu straconego czasu. Każdą jednak winę, jak przekonuje reżyser, można odkupić.

 

 

 

Urszula Wolak