Dawno Złota Palma w Cannes nie wywołała tak wielkiej fali niezadowolenia krytyków, jak ta przyznana w tym roku filmowi „Ja, Daniel Blake” Kena Loacha. Gdybym chciała być złośliwa, powiedziałabym, że reżyser otrzymał ten najważniejszy laur w środowisku za perfekcyjne opanowanie manipulacyjnych technik. Loach konsekwentnie bowiem steruje naszymi emocjami, budząc w nas, uśpionych czasem, społecznych wrażliwców. Kiedy chce wzrusza, kiedy chce bawi. Konstruuje swych bohaterów tak, że nie mamy najmniejszej wątpliwości, kto jest szlachetnym sprawiedliwym, a kto obrzydliwym zdrajcą. Jego strategia jest mistrzowska, przezroczysta – podobnie, jak styl reżysera, który pozostaje niemal niezauważalny tak, jak natrętne oczywistości, od których „Ja, Daniel Blake” kipi.

Dopiero w finale pojawia się refleksja, że historia opowiedziana w filmie w ujmująco realistyczny sposób, nie miała prawa się wydarzyć. Ale czy to ważne? Pytanie staje się zasadne zwłaszcza w kontekście aplauzu, jaki film Loacha budzi wśród publiczności. Jego kameralna opowieść – o człowieku, który podejmuje samotną walkę z brytyjskim systemem ubezpieczeń społecznych – podbiła bowiem serca kinomanów z całego świecie zgromadzonych na międzynarodowych festiwalach w San Sebastian i Locarno, gdzie „Ja, Daniel Blake” uhonorowany został Nagrodą Publiczności. Równie dobrze przyjęli go polscy widzowie na festiwalu Dwa Brzegi w Kazimierzu Dolnym nad Wisłą.

W kinie Kena Loacha wygrywa społeczna wrażliwość. Nie potrafimy pozostać obojętni wobec niesprawiedliwości, która spotyka chorego na serce Blake'a – zmuszanego przez państwową machinę do pracy. Przykładny obywatel u Loacha – niczym biblijny Dawid w walce z Goliatem – domaga się tylko swoich praw i nie spocznie, dopóki nie osiągnie wyznaczonego celu. Prawy, nieskazitelny, dobry, czuły, pracowity napotyka jednak na opór systemu, który działa, jak dobrze zaprogramowany robot niewrażliwy na realne problemy maluczkich. Państwo u Loacha zamieniło się w bezduszną korporację, w której ludzie zachowują się, jak zimne roboty. Tonąc w morzu nieraz absurdalnych procedur, pozostają głusi na wołanie o pomoc potrzebujących. Dla żyjących na państwowym zasiłku, Daniel Blake staje się symbolem walki o należną sprawiedliwość, o godność człowieka po prostu.