To kreacja – tłumaczył mi wczoraj Zygmunt Konieczny, który jak powszechnie wiadomo jest kompozytorem nie tylko muzyki filmowej, ale przede wszystkim teatralnej, mistrzem piosenek, a także autorem muzyki autonomicznej.  – Udało się wykreować pozytywny snobizm na muzykę filmową. I mamy tego efekty. Istnieje teraz moda na muzykę filmową. Nie wiadomo, ile ona potrwa, ale trzeba się z niej cieszyć. To dobrze  – mówił wczoraj Zygmunt Konieczny gdy rozmawialiśmy o fenomenie tego zjawiska. – Choć dla mnie muzyka filmowa bez obrazu nie istnieje. Ona nie może istnieć samodzielnie, ona musi być tylko z filmem – podkreślał.

I rzeczywiście przypomniałam sobie, że podobnego zdania był Wojciech Kilar, który mówił mi przed laty, że gdy wymuszono na mim, aby na płycie CD została wydana ścieżka dźwiękowa z danego filmu, siadał i komponował z tematów użytych w filmie suitę, będącą odrębnym utworem.   Bo przecież każda kompozycja musi mieć początek, środek i koniec, słowem potrzebuje formy. Nawet najpiękniejsze motywy, ale tylko motywy nie porwą słuchaczy. Nie zbudują emocjonalnych kulminacji.  Są jedynie elementem. Ale mogą być elementem doskonałym zwłaszcza w rękach utalentowanego twórcy, który z tych elementów zbuduje świetny utwór.

Pamiętam piękną anegdotę, którą opowiadał Krzysztof Zanusssi, jak to Wojciech Kilar pojechał do Coppoli przywożąc muzykę do Draculi.  Ale zanim mu przekazał nuty spotkał się z redaktorami muzycznymi, którzy zapytali go, kto mu tę muzykę zinstrumentował. Wojciech Kilar oburzył się ogromnie: „Jak to zinstrumentował? Przecież jestem kompozytorem, sam to robię, to moja praca”. A na to jeden z redaktorów: „Bo wie Pan, my tu mamy kilkadziesiąt tysięcy dolarów do wzięcia za instrumentację, to czy pan nie chce, żeby to panu wypłacić?”. Wojciech Kilar krzyknął „ależ chcę”, bo zrozumiał, że to nie o honor kompozytora idzie, ale o pieniądze.

Ta historia wydarzyła się na początku lat 90. Przytoczyłam ją po to by przypomnieć, że już wiele lat temu Amerykanie doskonale wiedzieli, że muzyka filmowa jest wspaniałym narzędziem marketingowym filmów. Doskonała, precyzyjna, zrobiona przez najlepszych fachowców, wydana na płycie, wpadnie słuchaczom do ucha, wyzwoli emocje i na pewno doprowadzi do kina i to może nie raz. A przecież o to chodzi przede wszystkim.

Pamiętam jak Wojciech Kilar mówił, że oglądał wręczenie nagród za muzykę filmową i słuchał prezentowanych fragmentów muzycznych i wtedy przemknęła mu taka myśl, że nagrodę powinien odebrać i Beethoven, i Mahler, i Brahms, i Ravel, i Czajkowski, i wielu innych. Oni powinni gęsiego wejść na scenę po nagrodę. Bo to przecież ich pomysły i ich zdobycze, zręcznie wykorzystane przez amerykańskie studia instrumentujące, spowodowały że muzyka filmowa jest tak doskonała, że tak przyjemnie się jej słucha.

I jeszcze jedno. Robiąc kiedyś opracowanie muzyczne, na które składały się ścieżki dźwiękowe różnych filmów zauważyłam, że czasem zupełnie idiotyczne filmy mają bardzo ciekawą muzykę. Tylko często taka muzyka wraz z filmem przepada z kretesem. A szkoda.

Co słychać zatem u pana Zygmunta Koniecznego? Czy jest u niego jakaś muzyka filmowa obecnie na warsztacie? – Nie. Teraz pochłonięty jestem pisaniem kwartetu smyczkowego, na który otrzymałem zamówienie z Warszawy – podkreślał wczoraj kompozytor.

No cóż, na kolejną muzyką filmową Zygmunta Koniecznego przyjdzie nam jeszcze poczekać. Póki co cieszmy się jego muzyką z takich filmów jak m.in. Pornografia czy  Jasminum.

 

Agnieszka Malatyńska - Stankiewicz