Piszę to jako krakus posiadający dom w Zakopanem. Stolica Tatr to moje drugie miasto w Małopolsce. Znam je bardzo dobrze. Tam spędziłem pół dzieciństwa. Tam też uczyłem się jeździć na nartach. Głównie właśnie na Gubałówce. Pamiętam ogromne kolejki, żeby wjechać na górę i instytucję „wprowadzaczy”, która irytowała wszystkich bez wyjątku.

Tymczasem ostatni raz na nartach w Zakopanem byłem jakieś... 10 lat temu. Przykro mi z tego powodu, ale w Zakopanem nie mam gdzie jeździć. Butorowy? Nie działa. Gubałówka? Nie działa. Nosal (ten duży)? Nie działa. Kasprowy? Jak pogoda da to zadziała, ale ceny i tak odpychają.

W okolicy Krakowa mam na przykład Kasinę Wielką. 1 godzina 15 minut jazdy i jestem na stoku, który jest odpowiednio stromy, może nieco zbyt krótki, ale za to tani i względnie pusty. Po co zatem mam jechać do Zakopanego?

 

 

Krzysztof Orski

Obserwuj autora na Twitterze: