Wracam z sąsiadką do domu, przechodzimy przez parking. W pełnym pędzie, samochód przejeżdża nam prawie po butach i parkuje z piskiem opon. Sąsiadka pokazuje kierowcy znak i mówi, że to droga wewnetrzna i można tu parkować jedynie z identyfikatorem mieszkańca strefy. Kierowca patrzy na nią z obrzydzeniem i milczy, odzywa się pasażerka : "jest miejsce, to se parkujemy, nie?"

Se zaparkowali i chwilę później se zapłacili, bo ktoś wezwał Straż Miejską. To oczywiście mało finezyjny, ale powszechny sposób parkowania "na bezczela" na drogach wewnętrznych w strefie, bo nie wszędzie działa "straż sąsiedzka", która szybko reaguje na parkujących cwaniaczków.

A oto kolejny, bardziej wyrafinowany sposób. Inna sąsiadka dzwoni do mnie prosząc, żebym zeszła na parking, bo widzi "coś dziwnego". Od kilku dni obserwuje jak ok.9 rano przyjeżdżają dwa samochody, parkują, kierowcy idą do pobliskiej galerii handlowej i po pracy odjeżdżają. Owym "czymś dziwnym" są identyfikatory. Na pierwszy rzut oka wszystko w porządku, ale są zatknięte za szybę tak, że widać jedynie napis identyfikator mieszkańca a cała reszta z numerem strefy jest zasłonięta. Sprytne, ale nie do końca. Za wycieraczkami zostawiamy kartki z przypomnieniem jak należy parkować w strefie i informacją, że następnym razem zostaje wezwana policja. Samochody znikają. Kilka dni później widzę jeden z nich, upchnięty kawałek dalej między cmentarzem a nasypem kolejowym.

To kolejny sposób na omijanie płacenia w strefie. Stawianie samochodów poza oznaczonymi miejscami do parkowania/ bo tam strefowy strażnik nie ma prawa wystawić mandatu/ - na zakrętach, trawnikach, podjazdach. Strażnicy miejscy mogą ukarać tylko wtedy, gdy są wezwani. Coś tu chyba z egzekwowaniem prawa jest nie tak.

I ostatni przykład. Coraz więcej ulic w centrum zmienia się z dwu- w jednokierunkowe. Ułatwia to parkowanie i ma zniechęcić tych, którzy tam nie mieszkają, do wjazdu. Ale co tam dla naszego cwaniaczka. Jazda pod prąd? Jak najbardziej, tylko trzeba dodac gazu, bo większa szansa, że się przejedzie. Cóż z tego, że na wąskiej, osiedlowej uliczce dziecko może wbiegnąć pod koła. Tyle razy się udawało, to i tym razem się uda. Codziennie obserwuję setki - tak, setki samochodów, których kierowcy napierw ignorują nakaz jazdy prosto /skręt wyłącznie dla właścicieli stojących tam garaży/ a kawałek dalej łamią dwa zakazy wjazdu, radośnie skracając sobie drogę, jadąc pod prąd. Za zakrętem często czeka policja, ale gdyby postawiono tu kamerę, po miesiącu do miejskiej kasy wpłynęłaby niezła suma.

Ciekawi mnie jedno. Dlaczego ci sami ludzie, którzy w Polsce za nic mają prawo i przepisy, wyjeżdżając do innych krajów skrupulatnie tych samych przepisów przestrzegają. Bo tam nikt przez palce nie patrzy na cwaniaczków, tylko prawo jest z całą stanowczością egzekwowane?