To oczywiście ulubiony obiekt badań naukowców - Drosophila melanogaster, czyli wywilżna karłowata, drozofila karłówka, muszka owocowa, wywilżnia, wywilżanka, drozofila, octówka z rzędu muchówek. Jak zwał, tak zwał, o tej porze roku sprawia nam problemy o czym wie każdy, komu to maleństwo wpadło do szklanki z sokiem lub kieliszka z winem. Płyn nabiera obrzydliwego smaku i trzeba go wylać, trudno też zjeść owoc, po którym hasają drozofilie. Muszki złośliwie potrafią wleźć do oka lub nosa. A w ogóle, co tu mówić, są okropne...

Różne perfekcyjne panie domu radzą, by nie zostawiać jedzenia bez przykrycia, kuchnię utrzymywać w sterylnej czystości i zamykać kosz na śmieci. Bardzo zabawne - chciałabym zapytać o adres sklepów z hermetycznymi koszami... Muszka wciśnie się w każdy, milimetrowy zakamarek, a później radośnie i błyskawicznie rozmnaża - co właśnie jest przyczyną zainteresowania naukowców tym owadzim drobiazgiem.

W lecie śmieci wyrzucam dwa razy dziennie, a i tak, gdy weszłam do kuchni, zobaczyłam z przerażeniem chmurę owocówek. Przypomniałam sobie starą, ale skuteczna metodę pozbycia się tych stworzonek. Trzeba nalać do słoiczka trochę octu winnego, wina, albo zwykłego, posłodzonego octu, dolać łyżeczkę płynu do mycia naczyń, wstrząsnąć słoiczkiem i zostawić. Muszki wejdą, ale już nie wyjdą. Octu nie używam, ocet winny mi się skończył, ale miałam w lodówce resztę chardonnay - butelka otwarta przed miesiącem, więc do picia już się nie nadaje, do gotowania też nie bardzo, ale dla muszek jak znalazł. Dwa słoiczki zapełniły się błyskawicznie martwymi muszkami. Wino było wyborne, więc mam nadzieję, że umarły szczęśliwe.

Nie bardzo lubię jednak pozbawiać życia nawet takich niezbyt sympatycznych stworzonek, więc zaczęłam szukać metody bardziej humanitarnej. Pomógł dobry wujek Google - należy w połówki przekrojonych cytryn wbić goździki i już. Troche mnie to zdziwiło, bo przeciez do cytryny nasze drozofile lecą jak muchy do miodu, albo osy do śliwek, ale spróbować zawsze można. Otworzyłam pojemniczek z goździkami i cynamonem, po kuchni rozszedł się zapach świąt, lub - jak kto woli - szarlotki, goździki powbijałam w cytrynę i położyłam na parapecie. Kiedy pół godziny później weszłam do kuchni, muszek nie było. Wyniosły się, widocznie nie lubią świąt... Miło było, muszko, ale nie do zobaczenia...

Jak pisał Jeremi Przybora: szczęście rozstania rozsadza mnie, więc żegnaj!

"Owoc jadłeś, czy pestkę?
Kością w gardle ci stałam, a w ogonkach nie chciałam!
Gnioty, gnioty ci piekłam, "przebacz", "przebacz" nie rzekłam,
więc, gdy się pozbyć takiej masz,
głowa do góry, rozpogódź twarz - i żegnaj! "