Kiedy wracałam we wtorek do domu i usłyszałam jadący na sygnale ambulans i duży, policyjny samochód, nie zdziwiłam się zbytnio. Mieszkam w pobliżu szpitali i stacji krwiodawstwa, karetki na sygnale towarzyszą mi niestety i w dzień i w nocy. Ok.17.20 minęłam i radiowóz i ambulans, stojące na środku ul. Siedleckiego - tej jej części, która łączy Siedleckiego biegnącą wzdłuż cmentarza z ul. Blachnickiego. To wewnętrzna droga między blokami.
Nie przyglądam się wypadkom, czy zbiegowiskom, więc poszłam dalej nie zatrzymując się i o tym, co się stało, dowiedziałam się dopiero następnego dnia.

Słyszeli  Państwo w radiu i czytali na naszej stronie internetowej całą historię. Do kobiety i jej 4-letniego synka, jadącego na rowerku, podbiegł mężczyzna, porwał dziecko i kawałek dalej wrzucił do śmietnika, gdzie dźgał je kijem tak, jak upycha się śmieci w pojemniku. Żeby było mało tego koszmaru, ugryzł dziecko w twarz.
I to wszystko w centrum miasta, nie na pustych peryferiach i po południu, nie w środku nocy. Na szczęście ludzie, słysząc krzyki matki, ruszyli z pomocą i obezwładnili szaleńca, bo napastnik jest prawdopodobnie chory psychicznie, skoro nie stwierdzono w jego krwi obecności alkoholu i narkotyków, a zachował się w tak absurdalny sposób.

Dziecko nie doznało obrażeń zagrażających życiu, ale nikt nie jest w stanie ocenić jak to traumatyczne przeżycie może się odbić na nim i jego mamie.

Codziennie widzimy w telewizji straszne sceny, media epatują koszmarnymi newsami, ale to dzieje się gdzieś daleko od nas, nie burzy naszego bezpieczeństwa. Aż pewnego dnia coś takiego dzieje się na naszych oczach, albo dotyka nas samych. I wtedy świat rozpada się w jednym momencie na kawałki.