Edytuj
share
Smutek Darwina
W ostatnim tygodniu miałam trzy spotkania bliskiego stopnia z osobami robiącymi selfie. Jedna weszła mi pod jadący samochód, druga wpadła na mnie wytrącając mi z ręki torbę z zakupami, trzecia - o słusznej posturze - rozdeptała mi stopę. Tym razem nic poważnego się nie stało, ale...
fot: Pixabay
Kilka dni temu, kompletnie pijany mężczyzna wpadł do fosy na wybiegu dla niedźwiedzi w warszawskim ZOO. Wcześniej usiłował sobie zrobić selfie z misiem. Nie był to jednak "mały miś, śmieszny miś, który zna się z dziećmi nie od dziś", ale drapieżnik. Na szczęście nie zaatakował desperata, może dlatego, że - jak już pisał wieszcz - "miąs nieświeżych nie je". Widocznie także tych podlanych suto alkoholem.
To jednak nic w porównaniu z zachowaniem kompletnie nieodpowiedzialnych rodziców małego chłopczyka, którzy w poznańskim ZOO wystawili dzieciaka przez ogrodzenie, tuż przy wybiegu dla tygrysów.
Szkoda czasu na komentarz, również komentarz komentarza rodziców...
fot: fb - HGSS Stanica Makarska
Robiąc selfie, uważajmy więc, żeby nie było naszym ostatnim. Jak widać w pierwszej z opisanych dziś historii, homo nie zawsze bywa sapiens, a zwierzęta bywają czasami mądrzejsze od ludzi.
Nagrody Darwina - wyróżnienie symboliczne, abstrakcyjne i niepozbawione czarnego humoru - są przyznawane każdego roku, by „upamiętnić osoby, które przyczyniły się do przetrwania naszego gatunku w długiej skali czasowej, eliminując swoje geny z puli genów ludzkości w nadzwyczaj idiotyczny sposób”.
Wykonawcy selfie reprezentują tam całkiem sporą grupę osób, które zeszły z tego świata na własne życzenie. Np. laureatem nagrody za rok 2011 został Australijczyk, który spadł z balustrady balkonu na siódmym piętrze. Chwilę przed śmiercią, usiłował zrobić sobie zdjęcie podczas...plankingu. A to z kolei - modna kiedyś rywalizacja - polegająca na zarejestrowaniu siebie rozłożonego jak najbardziej płasko w jak najbardziej dziwnym miejscu.
Nie wszystkie przypadki zgonu spowodowanego robieniem selfie są zgłaszane do nagród Darwina, a są już ich setki, o ile nie tysiące. Młody Chińczyk, który chciał się uwiecznić na tle wodospadu - i uwiecznił, bo telefon przetrwał /w przeciwieństwie do właściciela/, rejestrując Chińczyka podczas 30-metrowego lotu. Rosjanin, który zapragnął zrobić sobie zdjęcie, zwisając z gzymsu na wysokości 9 piętra, czy małżeństwo Polaków, które osierociło dwójkę dzieci, bo chciało upamiętnić wakacje w Portugalii, robiąc selfie na brzegu klifu. Zdmuchnął ich silny wiatr, podobnie jak dwójkę nastolatków z Bombaju, którzy wpadli do oceanu, chcąć sobie zrobić jak najlepsze ujęcie na molo. Tak banalną historię jak zabójczy piorun, który uderzył w kijek do selfie, możemy pominąć.
Wakacje sprzyjają zresztą różnym, kompletnie bezmyślnym i zagrażającym życiu, zachowaniom. Opisywaliśmy przypadek Polaka, który w Barze w Czarnogórze spalił wiele hektarów lasu, bo... się zgubił i chciał - jak sam twierdzi na polecenie służb - podpalić krzak, żeby wskazać ratownikom miejsce pobytu. Ta historia z płonącym krzewem, nie zapadnie jednak w pamięć ludzkości, jedynie miejscowej ludności, która przez bezmyślność chłopaka straciła lasy o wartości trzech milionów euro. Jak widać Bar nie został tym razem zdobyty, a nieomal spalony.
Niedawno w Chorwacji, inni turyści z Polski, wybrali się w klapkach na wspinaczkę. Udało im się wydrapać na skały na Makarskiej na wysokość 425 metrów, po czym utknęli i wezwali pomoc. Zdjęcia, wrzucone przez chorwackich ratowników na fb, obiegły cały świat, a przynajmniej Europę.