Na sporcie się nie znam, chcę tylko przypomnieć czasy, kiedy polscy sportowcy nie byli jedynie sportowcami, ale naszą nadzieją, husarią, jedyną szansą - oprócz światowej sławy artystów - na pokazanie, że Polska nie jest, niepodległym jedynie w pamięci i sercach, krajem przygniecionym radziecką walonką.

Pamiętam taką scenę z Domu Pracy Twórczej w Krynicy, gdzie byłam z dziadkami, tatą i bratem. Za oknami mnóstwo śniegu, a w sali telewizyjnej gorąco jak nigdy. Mecz Polaków z ZSRR oglądali muzycy, malarze, pisarze i najwybitnejszy wówczas polski tancerz - nie dlatego, że byli kibicami, ale dlatego, że chcieli zobaczyć jak przyłożymy "ruskim". Na to przyłożenie trzeba było jeszcze poczekać, ale czekać było warto.

A kto nie pamięta słynnego skoku Władysława Kozakiewicza na Igrzyskach Olimpijskich w Moskwie i równie słynnego gestu, który wykonał w stronę radzieckiej publiczności, która go wygwizdała, nie mogąc się pogodzić z wygraną Polaka nad rosyjskim rywalem? Mało kto pamięta jednak, że ambasador ZSRR w Polsce domagał się odebrania mu złotego medalu i dożywotniej dyskwalifikacji za... obrazę radzieckiego narodu. Było to równie komiczne, jak tłumaczenie polskich władz, że Kozakiewicz dostał skurczu mięśni z wysiłku. Za późno - świat obiegły zdjęcia i filmy z roześmianym od ucha do ucha tyczkarzem i jego...skurczem mięśni.

Nieco wcześniej Polacy płakali ze szczęścia towarzysząc Orłom Górskiego. Kibicami byli wszyscy - co tam PRL, co tam komuna, jak byliśmy wtedy dumni z naszych piłkarzy!

Pamiętam jeden z egzaminów w letniej sesji, po którym wszyscy ulotnili się błyskawicznie żeby zdążyć na mecz, a ja zostałam pod salą egzaminacyjną, żeby zebrać indeksy kolegów. Nie musiałam się spieszyć, bo mieszkałam tuż przy uczelni. Pani profesor nie zrozumiała dlaczego wszyscy zniknęli, a ja porwałam indeksy i pobiegłam jak szalona. Wytłumaczyliśmy jej to później...

No i jeszcze jeden mecz Polaków, który oglądaliśmy - tym razem nad rzeką. Pojechaliśmy z przyjaciółmi naszym hippisowskim, żółtym, volkswagenem busem. Przez pół dnia chłopaki montowały skomplikowaną antenę do małego, turystycznego junosta / kto pamięta te telewizorki w czerwonej, plastikowej obudowie?/ i oczywiście w najbardziej emocjonującym momencie meczu antenę szlag trafił a wyniku spotkania domyśliliśmy się po okrutnym wrzasku, dobiegającym z drugiej strony rzeki. Ktoś sprytniejszy zabrał radio tranzystorowe...

Wreszcie czarny czas stanu wojennego i jeden jasny wówczas punkt - Mundial w Hiszpanii. Widząc Bońka, biegnącego po stadionie z rozwianą, rudą czupryną, czuliśmy, że nie wszystko skończone, że jest jeszcze nadzieja. Cała Polska śpiewała - " Uliczkę znam w Barcelonie, w uliczkę wyskoczy Boniek" - i jak wyskoczył...

Niektórzy kręcili trochę nosami na tekst piłkarskiej piosenki: Entliczek - pentliczek co zrobi Piechniczek tego nie wie nikt - że idiotyczny i trochę "obciachowy", bo nikomu wówczas nie przyszły do głowy słowa - koko koko euro spoko...