Palacze są powoli usuwani z przestrzeni publicznej. Odzyskaliśmy restauracje, gdzie wreszcie można cieszyć się aromatem potraw a nie papierosowym zapaszkiem, można  iść do pubu i nie udusić się po 10 minutach, wsiąść do pociągu bez potrzeby wymiany całej garderoby po dotarciu na miejsce, czy przenocować w hotelu bez wrażenia, że nie śpimy w łóżku, ale w popielniczce.

Niestety w ustawie zakazującej palenia w miejscach publicznych jest kilka luk. Jedna z nich to brak  zakazu palenia na balkonach / pomijam taki absurd jak smrodzenie na klatkach schodowych, czy w windach, bo to po prostu zupełny brak wychowania/. Oto przykład.

Jeden z sąsiadów pół roku temu wyprowadził się do wybudowanego domu a mieszkanie przeznaczył na hotel robotniczy dla swoich pracowników. No i zaczął się prawdziwy horror. Czym innym jest sporadyczne zapalenie papierosa na balkonie przez jedną osobę - dym oczywiście wpada do mieszkań, ale łatwo go się pozbyć - a czym innym nagminne, równoczesne palenie przez od 4 do 7 osób tanich, obrzydliwie cuchnących papierochów.

Dziś już nikt wynajmujący, czy użyczający mieszkania, nie pozwala palić wewnątrz. Nie ma zamiaru co roku malować ścian, wymieniać tapicerek mebli, zasłon i firanek. Dlaczego więc osoby, które z wynajmu owego mieszkania korzyści nie czerpią, mają wdychać smród i truć się? Mało jest w Krakowie smogu? Wokół balkonu, z którego godzinami unosi się dym jak z parowozu, mieszkają malutkie dzieci, osoby starsze, pani chora na astmę.

Choć mieszkam dwa piętra wyżej i nie bezpośrednio nad owym nieszczęsnym balkonem, dym papierosowy nie pozwala mi zasnąć w nocy i budzi mnie o świcie. Sąsiadka mieszkająca tuż obok, dusząca się od smrodu, wciskającego się do jej mieszkania, zadzwoniła do właściciela "hotelu robotniczego", prosząc o interwencję. Usłyszała, że ma zadzwonić, jak będzie zakaz palenia na balkonie, bo teraz takiego zakazu nie ma.

Faktycznie nie ma, ale jest pewne rozwiązanie, z którego korzysta coraz więcej osób, które mają dość takiej sytuacji. To regulamin, który powninen być w każdej spółdzielni, czy wspólnocie mieszkaniowej. Administratorzy mogą w takim regulaminie zakazać palenia na balkonach a lokatorzy muszą się do tego regulaminu zastosować.

Oto podstawa prawna:

Art. 5 ustawy z 9 listopada 1995 r. o ochronie zdrowia przed następstwami używania tytoniu i wyrobów tytoniowych (Dz.U. z 1996 r. nr 10, poz. 55 ze zm.). Art. 144 ustawy z 23 kwietnia 1964 r. – Kodeks cywilny (Dz.U. nr 16, poz. 93 ze zm.).

Jest więc szansa, że uda się nam wprowadzić taki punkt do regulaminu mieszkańców i pozbyć przynajmniej uciążliwego smrodu, bo niestety na głośne rozmowy na balkonie, nawet z użyciem uroczego przerywnika na k kilkakrotnie w każdym zdaniu, pewnie będziemy skazani, jak długo robotnicy będą tam mieszkać. Trudno włączyć do regulaminu zakaz używania brzydkich wyrazów.

A jeśli ktoś będzie się bronić, że balkon jest częścią mieszkania i nikt nie ma prawa ingerować w to, co się w tym mieszkaniu dzieje? Problem ograniczenia prawa własności nieruchomości reguluje art. 144 kodeksu cywilnego. Mówi on o zakłócaniu korzystania z sąsiednich nieruchomości ponad przeciętną miarę. Smród buchający z palonych równocześnie przez kilka osób papierosów przez dłuższy czas - bo często palą jednego za drugim / jak w słynnej scence z Misia/ -  jest niewątpliwie immisją pośrednią, jakkolwiek by to dziwnie nie brzmiało.