Oczywiście proszę nie sugerować się pierwowzorem słodkiego nieróbstwa, czyli opowieścią o podróży Stendhala po Włoszech, jego spotkaniu z Gioacchino Rossinim, pięknymi damami i wynikającymi z tego nieoczekiwanymi przygodami. Dolce far niente to w moim wydaniu uporczywe ignorowanie zaległych spraw, spacery, wino z przyjciółmi, kino i łóżko obłożone książkami.

Oprócz wszystkich plusów owego słodkiego lenistwa jest jeden minus. Brak zmęczenia. Ktoś zapyta - czy to źle? Pewnie nie, ale podczas gdy zazwyczaj sypiam jak zabita, nieróbstwo powoduje, że - mogąc się zdrzemnąć w dowolnej porze - w nocy budzą mnie odgłosy, których normalnie nie słyszę.

Pamiętacie Państwo roznosicieli mleka z czasów PRL? Zawsze o świcie brzęczeli butelkami i walili pojemnikami o schody i poręcze. Podejrzewałam z ich strony cichą/ a raczej głośną/ zemstę za to, że musieli wcześnie wstawać, podczas gdy inni bezczelnie sobie jeszcze spali.

Coś w tym jest. Ja nie śpię, to niech inni też nie śpią. Oto zapis odgłosów jednej, czerwcowej nocy.

Powoli cichną dalekie odgłosy miasta, upał zelżał, do sypialni wpada kojący zapach ziół i kwiatów z mojego balkonu. Jak cicho i przyjemnie. Otwieram książkę. Po chwili książkowej akcji zaczyna towarzyszyć inna - balkonowa. Brzęczą szklanki, czy kieliszki, szum rozmowy to cichnie, to staje sie głośniejszy i powoli - chcąc, czy nie - zaczynam biernie uczestniczyć w konwersacji. Treść rozmowy z pewnością nie jest przeznaczona dla moich uszu, ale co mam zrobić? Drzwi balkonowych nie zamknę, bo nawet w zimie śpię przy uchylonym oknie. Staram się wyłączyć, udaje mi się. Rozmowa kończy się po pierwszej w nocy, chwilę jeszcze czytam i gaszę światło.

Z pierwszego snu wybija mnie nieregularny stukot obcasów i piskliwy krzyk kobiety: - Nienawidzę cię! /tu niecenzuralne słowo/ -

- Uspokój się myszko - odpowiada nieco bełkotliwie męski głos. Te dwa zdania powtarzają się w damsko-męskim wydaniu jeszcze kilkakrotnie, oddalając w nocnej ciszy. Zasypiam.

Budzi mnie idiotyczny chichot. Tym razem przyczyną wesołości nie jest z pewnością alkohol, ale całkiem inna używka. Niestety chcichot się nie przemieszcza, ani nie oddala. Jest stały, jeśli chodzi o miejsce i cykliczny, jeśli chodzi o czas. Moje podejrzenia okazują się słuszne - do sypialni wpada charakterystyczny zapach dymu, raczej nie papierosowego. Zapalam lampkę i sięgam po książkę. Chichot jest tak irytujący, że trudno zasnąć. Patrzę na zegarek - 2:15. Zapada cisza. Gaszę światło, zasypiam.

Wijuuuuuu, wijuuuuu, wijuuuuuuu - budzi mnie ryk podrasowanych, ścigających się motocykli. Na szczęście nie nawracają. Zasypiam.

Pyr,pyr,pyr - hrrrrrrrr - sąsiad usiłuje odpallić wiekowy samochód, dumę niemieckiego złomowiska. Tylko dlaczego, do cholery, po 3 rano? Silnik zaskakuje, samochód odjeżdża. Zasypiam.

Trzask, trzask, łup, łup, łup - zbieracz złomu zgniata butem puszki po piwie i wali młotem w jakiś metalowy element z przyczyn znanych jedynie sobie. Po kilkunastu minutach zapada cisza. Zasypiam.

Stoję nad wodospadem, szumi woda, czuję miły chłód. Nie, zaraz, budzę się. To nie wodospad, nadchodzi świt z jego ożywczym chłodem. To ulewa? Nie, to sąsiad wylewa wiadro wody na balkon. Zmywanie mopem jest czasochłonne. Nad ranem wszyscy mocno śpią, więc jak chluśnie, to nikt nie zauważy, że brudna woda zmywająca balkon, zaleje komuś pranie i kwiaty. Rano wszystko będzie suche i winnego nie ma.

Ptaki zaczynają swój koncert, pachnie świeżo skoszona trawa, znad Wisły dobiega daleki śpiew skowronka, zastępując wieczorne, słowicze trele. Słowik to, a nie skowronek? Nie, skowronek, już skowronek. Budzi się piękny, słoneczny, czerwcowy dzień.