Godzina 4 rano. Sąsiadkę budzi donośne chrapanie. Zrywa się dość nieprzytomnie i biegnie do drugiego pokoju myśląc, że ktoś się jej włamał do mieszkania i...zasnął. Oprócz psa i kota nie ma jednak nikogo. Chrapanie dochodzi zza drzwi wejściowych. Wygląda na zewnątrz i widzi mężczyznę, który śpi na jej wycieraczce. Świeci światło i mężczyzna budzi się. Nie wygląda na bezdomnego, ma czyste ubranie, nie jest zaniedbany. Na pytanie co tu robi odpowiada, że nie wie, wszedł, bo mu było zimno i zasnął.

Sąsiadka chce mu pomóc, ale człowiek wygląda na zupełnie zdezorientowanego. Mówi, że chce wrócić do domu, ale nie wie gdzie jest jego dom, sąsiadka daje mu pieniądze, a inny sąsiad, Włoch, przynosi kubek gorącej herbaty. Wzywają strażników miejskich, ci chcą mężczyznę zawieźć do noclegowni, ale nie mogą tego zrobić bez jego zgody, a on nie chce. Mówi, że wszystko w porządku, wychodzi ze strażnikami. Sąsiedzi wracają do mieszkań, ale nie udaje się im już zasnąć. Zastanawiają się kim jest ten człowiek, dlaczego nie wie kim jest, przecież nie jest stary - ma około czterdziestki, może powinni byli wezwać pogotowie? Może mężczyzna upadł, uderzył się i stracił pamięć, albo dostał wylewu.

Rano okazuje się, że mężczyzna wrócił, chodzi po podwórku i szuka otwartej klatki schodowej, chce wejść do środka, jest bardzo zimno. Wychodzi do niego inny sąsiad i pyta jak może pomóc. Tym razem człowiek opowiada inną historię. Kompletnie absurdalną. Jego znajomy miał mu powiedzieć, żeby znalazł sobie samotną kobietę, u której mógłby zamieszkać, więc chodzi i szuka. Sąsiad ponownie wzywa strażników, bo chociaż mężczyzna nie wygląda na pijanego, czy pod wpływem narkotyków, ale opowiada zupełnie niestworzone rzeczy - może uciekł ze szpitala psychiatrycznego? Strażnicy przyjeżdżają, mężczyzna odchodzi w nieznanym kierunku.

Kilka lat temu mój golden uratował życie dwóch mężczyzn. Jednego znalazł zagrzebanego w śmietniku, przy kilkunastostopniowym mrozie. Był zupełnie niewidoczny i gdyby nie mój pies, zamarzłby, został uratowany w ostatnim momencie.  Drugiego wytropił radośnie w żywopłocie, podczas nocnego spaceru. Człowiek był pijany, było w okolicy zera i z pewnością, gdyby nie mój pies, nie dożyłby poranka. Te sprawy były proste i oczywiste - jeden telefon faktycznie uratował czyjeś życie, ale w tym przypadku sprzed kilku dni? Kim był ten mężczyzna? Czy można mu było jakoś pomóc? Jak? Co się z nim stało? Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie...