W nocy obudził mnie / mój własny :-)/ atak kaszlu. Wstałam i z wściekłością zamknęłam okno. Tego samego dnia sezon grzewczy zaczął ktoś w moim pobliżu. Najwyraźniej przepalał piec starym kaloszem, kartonami i bliżej niezidentyfikowanymi śmieciami.

Zapach dobrze znany, nie tylko krakowianom. Kiedyś, zmieniając mieszkania, przez krótki czas mieszkałam w pobliżu Rynku. Na podwórku sąsiedniej kamienicy była przybudówka dozorcy. Z metalowego komina wydobywał się gryzący, czarny jak smoła dym, który nie pozwalał oddychać i oblepiał wszystko ohydną mazią. Do dziś pozostaje zagadką czym rozpalał ten dziwny człowiek.

Smród przypominał jednak odór palonych opon, podczas związkowych protestów. Zawsze fascynowało mnie dlaczego tolerowano coś podobnego, zamiast wezwać straż pożarną a na amatorów inhalacji gumą, nałożyć wysokie mandaty.

Lata temu, gdy smog nie był gorącym tematem, zauważyłam pewną, powtarzającą się, sytuację. Kiedy wracałam po nocnym programie do domu i przechodziłam obok pewnego klasztoru, zawsze o tej porze, prze świtem, spalano jakieś dziwne rzeczy. Dym był taki właśnie ciemny, gęsty i cuchnący.

Dziś na placu, podczas zakupów u znajomej pani, która dojeżdża z podkrakowskiej gminy, słynącej z koszmarnego smogu, poskarżyłam się na nocne, zapachowe atrakcje. Wtedy opowiedziała mi, co się dzieje w jej miejscowości. Wszyscy palą w piecach byle czym, nie ma się komu poskarżyć, bo strach przed zemstą sąsiada, a prym w smrodzeniu wiedzie właściciel firmy zakładającej plastikowe okna, który w swoim piecu pali starymi oknami, które zwozi po wymianie, czyli lakierowanym drewnem.

- Można się udusić – mówi sprzedawczyni. Pytam, czy nie można poprosić księdza o pomoc. Mógłby wytłumaczyć po niedzielnej mszy, jak to jest szkodliwe dla wszystkich, także dla tych, którzy tym palą. Pani patrząc na mnie z pełnym politowania uśmiechem, powiedziała: - A ksiądz to niby czym pali? -

Dobry wieczór w piekle.