Odwieczerz - piękne słowo, które większość z nas słyszała już tylko w piosence Grechuty, o ile słyszała, bo przecież pozezji już nikt nie czyta, w ogóle już prawie nikt nie czyta niczego...

Słyszę pisk hamulców, odwracam się - wprost pod maskę samochodu wjechała na rowerze dziewczyna - na uszach słuchawki, w ręce telefon - nic nie widzi, nic nie słyszy, patrzy w ekran, o mało nie straciła życia. Kierowca blady jak ściana, chwilę jeszcze nie rusza z miejsca, wygląda jakby sam miał życie stracić. Rowerzystki nie ma, odjechała, nie zatrzymując się, może nawet była nieświadoma zagrożenia jakie spowodowała, odjeżdżając uśmiechała się bowiem radośnie, nie odrywając wzroku od ekranu.

Podchodzę do pana w aucie i pytam, czy mogę w czymś pomóc. Kręci głową, dziękuje, tłumaczy, że dziewczyna wyjechała zza kępy krzaków, absolutnie niewidoczna i w pełnym pędzie wjechała na jezdnię tam, gdzie nie było przejścia dla pieszych, a tym bardziej przejazdu dla rowerzystów. Cudem nic się nie stało. Staram się uspokoić zdenerwowanego kierowcę, słyszę z jego samochodu piosenkę Grechuty. "Odwieczerz" przyczepia się do moich uszu i towarzyszy mi cały dzień. Fraza, która uparcie wraca.

Idę Plantami. Kilka razy odskakuję w ostatnim momencie z drogi ludzi wpatrzonych w swoje telefony, piszących, czytających. Są w swoim wirtualnym świecie, nie widzą realnego. Na ławce siedzi młoda kobieta, równocześnie pisze coś na dwóch telefonach. Rozmawia z różnymi osobami, a może z samą sobą -  nie byłabym zdziwiona.

Też korzystam z nowoczesnych technologii, często do późna rozmawiam z przyjaciółmi w ten sposób, ale gdy spotykam kogoś, odklejam się od telefonu czy tabletu, bo wiem jak mnie irytuje jeden z moich przyjaciół, który cały czas, podczas rozmowy ze mną, nerwowo sprawdza wiadomości w swoich licznych smartfonach. Świat się nie zawali kiedy zrobimy to za chwilę, kiedy przystaniemy, żeby spojrzeć na piękny kwiat, piękny dom, pięknego człowieka, fruwającego motyla, wędrującą po źdźble trawy biedronkę, podniesiemy głowę, by wypatrzyć w koronie drzewa śpiewającego kosa.

Wracam do domu, przystając i rozglądając się wokół wiele razy, bo lubię się nie spieszyć. Na balkonie stoi młoda dziewczyna i wymachuje rozpaczliwie telefonem. - Jakaś wielka osa - mówi. To nie osa, to szerszeń. Niech pani pacnie go gazetą - radzę i robi mi się głupio, bo dziewczyna patrzy na mnie ze zdziwieniem. Nie chodzi jej jednak o planowane zabójstwo owada, ale o słowo - gazeta. Nie ma czegoś takiego w mieszkaniu. Trudno szerszenia pacnąć internetowym wydaniem...

Odwieczerz, a może już wieczór, siedzę na balkonie i czytam książkę, mocno pachną zioła i kwiaty, niebo zmienia kolor, jerzyki wykonują swój szalony taniec, wiatr delikatnie porusza krzakiem jaśminu, już przekwita, a jeszcze pachnie. Są jednak rzeczy niezmienne.