Codzienne zakupy robię w jednym z dużych sklepów, który jest tuż obok mojego domu. Oszczędność czasu, to jedyny powód robienia zakupów właśnie tam, bo takich sklepów nie znoszę. Jedną z cech charakterystycznych owego przybytku jest bezustanne, głośne i koszmarne piszczenie bramek. Czy oznacza to, że ten sklep upodobało sobie stado złodziei? Oczywiście nie, choć złodzieje są zapewne wszędzie. Po prostu każdy kto kupił jakikolwiek alkohol, poza piwem i sklep opuszcza, uruchamia alarm. Tak dzieje się od początku funkcjonowania tego supermarketu i nie bardzo rozumiem dlaczego nic nie można zrobić z wadliwie działającymi bramkami. Podobno kasjerzy mogą rozmagnesować kupione butelki, nie robią tego jednak. Widocznie wolą siedzieć w bezustannym hałasie.

W ostatnich dniach roku alkohol kupują prawie wszyscy klienci, więc zakupom towarzyszy nieustające wycie alarmu. Przede mną stoi w kolejce młoda dziewczyna, kupuje między innymi butelkę wódki. Kasjerka uprzedza, żeby się nie przejmowała tym, że bramka na ową butelkę zareaguje jak zwykle. Faktycznie, rozlega się upiorny ryk, dziewczyna może się nie przejęła, w przeciwieństwie do ochroniarza, który biegnie i wyrywa jej siatkę z zakupami. Sprawdza co jest w środku i każe otworzyć równiez plecak. Klientka ostro protestuje mówiąc, że nie ma prawa sprawdzać jej osobistych rzeczy, skoro bramki włączają się przy każdym wychodzącym. Pan ochroniarz mówi, że prawa nie ma, ale ma prawo ją zatrzymać do przyjścia policji, więc niech lepiej plecak otworzy. Robi się coraz bardziej nieprzyjemnie.

Sytuację ratuje moja butelka chardonnay, która oczywiście wyje jak opętana na bramce. Ochroniarz porzuca dziewczynę z wódką i biegnie w moim kierunku. Kobieta ucieka, ja duszę się ze śmiechu, chardonnay taktownie milczy, ochroniarzowi trzęsą się ręce, czoło ma pokryte kropelkami potu, zaczynają wyć dwie kolejne bramki. Pracownikom sklepu życzę Nowego Roku w ciszy i spokoju.

Spokoju życzę też moim sąsiadom dwu i czteronożnym, od świąt narażonym w dzień i w nocy na huk petard. Bezmózgi odpalają sobie petardy, bo to przecież takie zabawne huknąć znienacka o 2 czy 3 w nocy - dzieci się obudzą, psy zaczynają szczekać, ktoś może zawału dostanie. No po prostu boki zrywać ze śmiechu!

Wracam do domu, nagle  - łup. Kilka metrów ode mnie wybucha petarda. Odwracam się i widzę dwóch chichoczących radośnie ludzików Michelin, którzy zrobili tak wyrafinowany dowcip starszemu panu ze starym psem. Pies najwidoczniej głuchy, w ogóle nie zareagował, w powietrzu unosi się diabelski smród siarki, a pan mówi grzecznie - nie wiem, czy szanowni panowie zdają sobie sprawę, że ten rodzaj zabawy wymyślili Chińczycy, żeby odpędzać złe moce, do Europy zaś przywieźli go Arabowie. Rozumiem więc, że panowie tak na chwałę Allaha?

Miny bezkarkich osobników bezcenne, drugi więc raz w ciągu kilkunastu minut dostaję ataku śmiechu. Śmiech to zdrowie, a jaki ostatni dzień roku, taki rok następny - zapowiada się więc dużo wesołych momentów, czego i Państwu życzę. A z życzeniami lepszego Nowego Roku przypomnienie czasów, kiedy zimy były jeszcze zimami.