Pewnego poranka, zamiast pordzewiałego samochodu pamiętającego czasy Gierka, pojawił się nowy, czysty. Wysiedli z niego panowie w jednakowych uniformach i posadzili drzewa. Starannie i fachowo. Pnie zabezpieczyli specjalną folią, podparli palikami, wokół nasypali korę, a przy każdym drzewku wkopali żółte, plastikowe rurki. Przez kolejne dni przyjeżdżali podlewać nowe drzewa, sprawdzali, czy się przyjęły.
Kiedy pierwszy raz zobaczyłam ekipę w akcji o mało z wrażenia nie wypadłam przez okno. Czyżbym, dziwnym zrządzeniem opatrzności, przeniosła się do Niemiec, czy Szwajcarii? Nie, to nadal mój dom, moja ulica, mój Kraków. A to niespodzianka.

Kiedy przyjechali przyciąć żywopłot, już się nie zdziwiłam, przyzwyczajona do nowej rzeczywistości. Gdzieś zniknęli panowie machający na oślep piłami, ci nowi przycięli liguster równo i starannie.
Zniknął też traktorzysta, szalejący po wiślanych bulwarach, kaleczący drzewa i robiący kręgi w trawie, jakby wylądowało UFO. Nikt już nie jeździ tam po deszczu, wyrywając trawę do ziemi, teraz trawnik wygląda porządnie, a przy drzewach koszony jest ręcznie, żeby nie zniszczyć pni.

Może nie należy chwalić dnia przed zachodem słońca, ale spróbuję i czekam, co będzie dalej. Trwaj chwilo, jesteś piękna.