Dla muzyki zrobił bardzo wiele, zmieniając kompletnie jej oblicze; rewolucjonizując brzmienie orkiestry, wprowadzając nowy zapis nutowy czy komponując utwory odnoszące się do wydarzeń nam współczesnych.  Ale nie łatwo było wprowadzić te zmiany. Była to prawdziwa rewolucja! Muzycy orkiestrowi buntowali się i nie chcieli grać jego utworów, twierdząc, że niszczą sobie instrumenty, a nowoczesny zapis na orkiestrę uznano nawet za szpiegowską mapę.  Partytura „Trenu ofiarom Hiroszimy” została przez bezpiekę przechwycona i „zaaresztowana”, co zresztą przyczyniło się do kłopotów kompozytora. Dziś nas to może trochę śmieszyć, ale trzeba pamiętać, że w publiczne życie zawodowe Krzysztof Penderecki wszedł pod koniec lat 50., a więc w czasach, które nie były wesołe.

Udało mu się połączyć powszechną popularność i mistrzostwo w sztuce wysokiej. A więc przeciwieństwa, które wydają się niemożliwe do pogodzenia. Z jednej strony zdobył wręcz globalną sławę, bo był znany nawet tym, którzy nigdy w życiu nie słyszeli jego utworów,  a z drugiej strony zyskał uznanie, szacunek i podziw w środowisku profesjonalistów.

Przeciwieństwa były zresztą dla Krzysztofa Pendereckiego cechą charakterystyczną. Potrafił być serdeczny i apodyktyczny, łagodny i surowy, nowoczesny i tradycyjny, zamknięty w sobie i towarzyski, poważny i tryskający błyskotliwym dowcipem. Działał samotnie choć zawsze w jego otoczeniu było wiele osób. Nie był typem guru, gromadzącym wokół siebie młodych kompozytorów, swoich wyznawców. Mimo to stał się inspiracją dla wielu kolejnych pokoleń młodych, nie tylko muzyków klasycznych, ale także dla twórców np. pop, filmowców, reżyserów.

W latach 60. stanął na czele awangardy, czym wdarł się do historii muzyki. Gwałtownie, z siłą młodego twórcy, który wierzył, że od niego wszystko się zaczyna. Gdy jednak zdał sobie sprawę, że awangarda się wyczerpała, nie bał się zwrócić ku tradycji narażając się na liczne obelgi. Zdradzeni awangardowi twórcy nazywali go wówczas pogardliwie kompozytorem z kruchty. Tłumaczył: „Awangarda zdradziła muzykę a ja pozostałem - i zawsze pozostaję - wierny muzyce”.

Do dziś jego muzyka wzbudza skrajne emocje: od zachwytów po niechęć i rozdrażnienie. Dla jednych jest genialna i odkrywcza, dla innych nieciekawa, wtórna. Ale opinie innych nie miały dla niego znaczenia. Nie oglądał się na nich, nie słuchał ich rad. Przez całe życie szedł własną, ścieżką; często pod prąd. Swoją drogę twórczą porównywał do labiryntu. Mówił, że aby iść do przodu trzeba się czasem cofnąć. Jego postawa twórcza spotykała się często z niezrozumieniem. Ale przeciwności, wzmacniały tylko jego wolę walki, jego upór. W swojej książce „Pięć wykładów na koniec wieku” pisał, że „trzeba mieć odwagę być sobą”. I Krzysztof Penderecki miał ją zawsze. Zawsze był sobą.

Napisał blisko 130 utworów, m.in.: symfonii, oper, oratoriów, koncertów i dzieł kameralnych. Otrzymał doktoraty honoris causa od kilkudziesięciu uniwersytetów m.in. w: Rochester, Bordeaux, Leuven, Waszyngtonie, Belgradzie, Madrycie, Poznaniu, Warszawie, Buenos Aires, Glasgow oraz UJ i Akademii Muzycznej w Krakowie. Zebrał wiele największych nagród, m.in.: im. Jeana Sibeliusa, Grammy, Międzynarodowej Rady Muzycznej UNESCO, został też uhonorowany Orderem Orła Białego.

Trudno się pogodzić ze śmiercią Krzysztofa Pendereckiego. Wydaje się to niemożliwe. Przeprowadziłam z Krzysztofem Pendereckim wiele wywiadów. Fascynowała mnie nie tylko jego muzyka, ale także jego filozofia życia, świadomość własnej drogi kompozytorskiej, bezkompromisowość artystyczna,  a także pewna zuchwałość w planowaniu kolejnych kompozycji, bo jego plany wybiegały często na wiele lat do przodu. W jednym z wywiadów Krzysztof Penderecki powiedział mi, a było to w kontekście Witolda Lutosławskiego, że nie warto umierać. Nie warto, bo muzyka zmarłego kompozytora z roku na rok brzmi ciszej.

Krzysztof Penderecki zmarł 29 marca, w ciszy… kiedy zamknięte są niemal wszystkie filharmonie na świecie. Zmarł w dniu, w którym 83 lata wcześniej umarł Karol Szymanowski, uważany za ojca polskiej muzyki najnowszej. Zanim nastąpi państwowy pogrzeb urna z prochami Krzysztofa Pendereckiego została złożona w krypcie kościoła św. Floriana w Krakowie, 2 kwietnia, w dniu 15. rocznicy śmierci Jana Pawła II.

W kontekście polskiej historii te dwie daty dzienne brzmią wręcz symboliczne.

Pozostała muzyka, która mimo zamkniętych filharmonii rozbrzmiewa w sieci, przed publicznością większą niż największe sale koncertowe świata, większą niż może marzyć każdy kompozytor.

Ps. Z dużej ilości utworów Krzysztofa Pendereckiego znajdujących się w sieci chciałam Państwu polecić jeden z najpiękniejszych fragmentów muzycznych: Chaconne z 2005 roku, która została poświęcona pamięci Ojca Świętego Jana Pawła II. Ten niezwykle wstrząsający instrumentalny utwór, z tematem w tonacji as-moll, o której kompozytor mówił, że jest „bardzo ponura, ale nie beznadziejna”,  stał się częścią Polskiego Requiem, ostatnią dopisaną do tego niezwykłego utworu, choć umieszczoną nie na końcu dzieła a w środku pomiędzy Sanctus a Agnus Dei.

Polskie Requiem Krzysztofa Pendereckiego jest utworem związanym z historią Polski. Dzieło powstawało etapami, przez 25 lat, a kolejne części dedykował kompozytor najważniejszym wydarzeniom najnowszej historii naszego kraju i jej najwybitniejszym postaciom. Pierwsza zrodziła się w 1980 roku Lacrimosa na sopran, chór i orkiestrę symfoniczną, napisana dla Lecha Wałęsy i „Solidarności” zaś zadedykowana pamięci poległych w grudniu 1970 roku. Utwór wykonano podczas odsłonięcia gdańskiego pomnika Trzech Krzyży, 16 grudnia 1980 roku.

Rok później powstało liryczne Agnus Dei, przeznaczone na chór a cappella, które zostało poświęcone pamięci prymasa tysiąclecia Stefana Wyszyńskiego i wykonane po raz pierwszy podczas uroczystości żałobnych. Kolejne fragmenty Dies irae (pamięci Powstania Warszawskiego) oraz Lux aeterna (poświęcone Maksymilianowi Kolbe), Libera me, Domine i Libera animas (zadedykowane ofiarom Katynia) powstały w latach 1983-84. Po blisko 10 latach przerwy, w 1993 roku kompozytor dopisał kolejną część, Sanctus, będącą dziękczynną modlitwą i pochwałą Bożej Opatrzności za pomyślne rozwiązanie dziejowych zawirowań Polaków.

Krzysztof Penderecki mówił: „Pisałem Requiem z nadzieją. Użyłem tekstu, który pozwala wierzyć, że śmierć nie jest końcem. Dlatego na finał pojawia się światło i optymizm”.