Bach odcisnął olbrzymie piętno na kolejnych pokoleniach twórców. Jego muzyka do dziś jest uznawana za kwintesencję piękna, za przejaw geniuszu kompozytorskiego, a dla niektórych jest dowodem na istnienie Boga. Niezależnie od epok i technik kompozytorskich, twórca ten pozostaje zawsze niedościgłym mistrzem, stając się inspiracją dla kolejnych pokoleń.
Jan Sebastian pochodził z muzycznej rodziny, nie był więc pierwszym z rodu utalentowanym muzycznie, ale na pewno pierwszym genialnym. Warto przypomnieć, że ponad 50 osób z rodziny Jana Sebastiana zajmowało się muzyką (byli to kompozytorzy, organiści, kantorzy, muzycy miejscy, budowniczowie organów). Nazwisko Bach stało się synonimem muzyka.
Jan Sebastian interesował się dziejami swojej rodziny. Według zapisków kompozytora „Ursprung der musicalisch-Bachischen Familie” z 1735 roku, muzyczna historia rodziny rozpoczyna się od urodzonego w 1550 roku w Turyngii młynarza Veita Bacha (1550 – 1619), prapradziadka Jana Sebastiana. Urodził się prawdopodobnie koło Bratysławy i jako protestant był zmuszony do ucieczki z ojczyzny do Niemiec, z powodów prześladowań religijnych. Grywał w wolnych chwilach na instrumencie Cythringen, zbliżonym do gitary barokowej; „Odnajdował przyjemność w niedużej cytrze, którą zabierał ze sobą do młyna”.
Jan Sebastian naszkicował drzewo genealogiczne rodu, które później zostało uzupełnione przez jego syna Carla Philippa Emanuela. Tylko w najbliższym „sąsiedztwie” Jana Sebastiana muzyką zajmował się jego ojciec, wujowie, a także jego synowie. Do dziś istnieje sporo drobnych utworów, których autorstwo budzi wiele naukowych kontrowersji. Wiadomo, że napisał to Bach, ale który, to już trudniej udowodnić.
Jan Sebastian Bach jest fenomenem. O nim i jego muzyce napisano wiele. Znaczenie jego twórczości najlepiej oddaje historia sond kosmicznych Voyager I i Voyager II. Obydwie wystrzelone w kosmos w 1977 roku zmierzały w stronę Jowisza i Saturna, przesyłając na Ziemię cenne informacje i fotografie. Obecnie jedna sonda znajduje się na krańcach układu słonecznego i a druga podąża w czarny, Wszechświat, być może mknąc do innych, nieznanych nam jeszcze układów słonecznych, innych bytów, czy innych cywilizacji. Na wszelki wypadek – gdyby kiedyś sondy, które mogą przemierzać gwiezdną pustkę przez miliony lat, trafiły w ręce istot rozumnych – zostały wyposażone w kilka symboli charakterystycznych dla Ziemian. Oprócz rysunku kobiety i mężczyzny, na ich pokładzie znajduje się kilka matematycznych wzorów oraz płyta z odgłosami Ziemi. Wśród nich, oprócz śpiewu ptaków i wielorybów, życzeń w 55 językach znalazło się też nagranie Preludium i fugi c-moll z „Das wohltemperierte Klavier” Bacha w interpretacji Glenna Goulda.
Świętując urodziny Bacha warto sięgnąć po nagrania jego muzyki, ale właśnie w interpretacji kanadyjskiego pianisty Glenna Goulda. Bo połączenie Glenn Gould i Jan Sebastian Bach jest niezwykłe. Z jednej strony to właśnie muzyka Bacha zbudowała karierę Gulda, ale z drugiej strony Gould zarejestrował muzykę Bacha w interpretacjach, które nie mają sobie równych.
Zmarły w 1982 roku Glenn Gould był geniuszem muzycznym, myślicielem, kompozytorem, wyznawał tezę, że muzykę się najpierw myśli, a dopiero potem wykonuje. Był obdarzony polifonicznym umysłem. Dzięki temu potrafił na raz słuchać dwóch kanałów telewizyjnych i jednego radiowego, studiując książkę i jednocześnie rozmawiając. Swoim znajomym przez telefon nocami czytał powieści albo śpiewał opery. Jadał niewiele, głównie sucharki. Nienawidził warzyw. Żył w nocy, spał w dzień. Stronił od jakiegokolwiek ruchu fizycznego. Fascynowała go kultura wschodu. Kochał zwierzęta. Marzył nawet o założeniu przytułku dla nich. Grał na giełdzie z dużym powodzeniem, zbijając niezły majątek.
Pianista idealnie pasowałby do naszych czasów, bo walczył z wirusami i unikał ludzi. Połykał tony lekarstw na wszelki wypadek. Bał się kontaktów fizycznych. Żył w odosobnieniu, a jego oknem na świat był telefon. Uważał, że „samotność i kontemplacja to stan łaski”.