W latach 60. w Polsce był gwiazdą powszechnie znaną, zarówno ze sceny, jak i z małego i wielkiego ekranu (także z ról aktorskich). Ale jak układała się jego kariera zagraniczna, tego nie wiedziałam. Bo gdy Gerard Wilk rozpoczynał pracę z Béjartem w Brukseli, byłam w przedszkolu, a gdy zakończył karierę, jeszcze nie wiedziałam, że muzyka i wszystko co z nią związane stanie się moim życiem. Poza tym on działał za Zachodzie, od którego oddzielała nas „żelazna kurtyna”, czasami tak szczelna, że zwykłe informacje o premierach, występach czy sukcesach w większości do nas nie docierały.

Dlatego z ogromną ciekawością, wręcz zachłannością rzuciłam się na książkę „Gerard Wilk. Tancerz” autorstwa Zofii Rudnickiej. Pozycja, dopiero co opublikowana przez Wydawnictwo Krytyki Politycznej, okazała się lekturą niezwykle wciągającą. Trudno się było od niej oderwać i przyznam się, że „zarwałam” nawet  noc by dokończyć czytanie. Zdarzało mi się, że do niektórych fragmentów wracałam po kilka razy, bo też klimat zbudowany w tej książce fascynował.

Już początek jest obiecujący: „Gerard Wilk – w swoim czasie było to elektryzujące nazwisko. Za­istniał szybko i niezwykle intensywnie. Balet, telewizja, film i bogate życie towarzyskie. Zdjęcia w prasie i okładki magazynów. Zwykle roześmiany, przystojny, z mocno zarysowaną szczęką, emanujący urokiem osobistym. Zawsze świetnie ubrany, interesował się modą, sztuką i tym wszystkim, co szlachetne w wyrazie. Do swoich filmów zaangażowali go zarówno Andrzej Wajda, jak i Stanisław Bareja; ja­ko fotomodel współpracował z Barbarą Hoff.” Brzmi ciekawie? No właśnie, a dalej jest jeszcze bardziej interesująco.

W książce dostajemy ogromną dawkę wiedzy o Gerardzie Wilku. Poznajemy go prywatnie i ale przede wszystkim zawodowo. Dowiadujemy się też o jego „romansie” z rozrywką. Co zabawne, że niektóre z teledysków, w których brał udział np. z Ireną Santor, czy Piotrem Szczepanikiem możemy i dziś obejrzeć na YT. Dla wielu widzów – co zresztą pada w książce – było zaskakujące, że tancerz, który zmysłowo porusza się w teledyskach, wieczorami staje się solistą Teatru Wielkiego w Warszawie, a więc pierwszej sceny w Polsce, realizując doskonale takie partie jak m.in.: Basilio w balecie „Don Kichot”, hrabia Albert w „Giselle”, Książę w „Kopciuszku” czy tytułowe role w baletach: „Spartakus” i „Romeo i Julia”. Pięknie zbudowany, przystojny, uśmiechnięty stał się idolem młodego pokolenia. Rodziła się nowa polska sztuka, która miała nowe twarze. Jedną z nich był Gerard Wilk.

Kiedy po raz pierwszy zobaczył w Polsce balet Mauricea Béjarta, marzenie miał tylko jedno: tańczyć w tym zespole. Zrealizował je. Porzucił Teatr Wielki niemal z dnia na dzień. Kupił bilet w jedną stronę i zamieszkał w Brukseli, gdzie przez 11 lat pracował z najsłynniejszym choreografem świata. Był z tego zadowolony, mimo że musiał dzielić główne role z innymi solistami, bo Béjart rozdawał partie po uważaniu. Więc raz był w ścisłej czołówce baletu, raz w cieniu, ale ciągle wracał do mocnej pozycji w zespole. Nie zarabiał wiele, podobnie jak inni tancerze. Dla swoich przyjaciół z Polski był jednak zawsze krezusem. Zapraszał, stawiał obiady, proponował potrawy, których w Polsce nie było. Dbał, aby najbliżsi, coś przeżyli, zobaczyli czy posmakowali.

Czytając książkę poznajemy Gerarda Wilka jako tancerza wybitnego, ale także niezwykle przyjacielskiego. On nie ma w sobie zakorzenionej rywalizacji, dlatego przyjaźni się ze swoimi konkurentami do ról. Dla niego liczy się praca i dyscyplina. Ciepły, zainteresowany innymi, chętny do pomocy. Gerald Wilk przedstawia się w książce jako postać, z którą pewnie każdy chciałby się zaprzyjaźnić.

Wielka to zasługa Zofii Rudnickiej, która opowiada o nim, jakby od wewnątrz.  Bo też bohater jej książki był jej przyjacielem a także partnerem scenicznym.  Przyjaźń trwała długo, niemal całe życie artysty: od czasów wspólnej nauki  w Ogólnokształcącej Szkole Baletowej w Warszawie aż do przedwczesnej śmierci, która nastąpiła w 1995 roku. Często pracowali razem. Bo Zofia Rudnicka to tancerka, choreograf, aktorka, wykładowca, solistka w repertuarze baletowym w Teatrze Wielkim w Warszawie, gdzie opracowywała też choreografie do oper i baletów, a od lat 70. związana z TVP ( Kabarecikiem Olgi Lipińskiej) a także później z TVN (m.in. z program "You can dance”). Projektowała układy taneczne do widowisk teatralnych, rozrywkowych i filmów baletowych. Wystąpiła także w polskich filmach: „Kontrakt”, „Pas de deux” i „Bank nie z tej ziemi”.

Dlatego pisząc o Gerardzie Wilku pisze też jakby o sobie. O wspólnych wspomnieniach, przeżyciach, ale i o swojej młodości. Czuje się ten sentyment do tamtych lat. A to wzrusza. Fantastyczne jest to, że choć bohaterem tej pozycji jest Gerard Wilk, to jednak poznajemy go w kontekście polskiego środowiska baletowego czasów PRL-u. W kontekście  tamtych siermiężnych lat, gdzie zjedzenie obiadu było problemem, czy kupienie modnego swetra mogło się udać tylko wtedy gdy miało się znajomą panią w komisie.  Nie mówiąc już o wspólnych mieszkaniach, tzw. artystycznych kołchozach, w których toczyło się życie rodzinne i zawodowe.

Dzięki tej książce poznajemy życie artystyczne  tamtej Warszawy i przede wszystkim środowisko baletowe. Zofia Rudnicka zaprasza wielu świadków tamtych czasów do wspomnień o Gerardzie Wilku, do wspólnych opowieści o nim. I właśnie ta książka, utkana z tych historii, pokazuje świat, który rzadko jest portretowany. Świat polskiego baletu.

Książka ładnie wydana, z licznymi fotografiami prywatnymi i zawodowymi tytułowego bohatera, została napisana pięknym językiem. Czyta się ją jak powieść. Warto!

Ps. W przyszły weekend w Krakowie będą trwały Targi Książki. W niedzielę 27 października, o godz. 12, Zofia Rudnicka pojawi się na stoisku Krytyki Politycznej. To świetna okazja, by zdobyć książkę z autografem autorki.