Pamiętam, że gdy powstawał ten festiwal, którego organizatorem jest Zamek Królewski na Wawelu i Grupa Twórcza „Castello”, Małgorzata Janicka-Słysz dyrektor festiwalu mówiła, że jego repertuar określić można jako łączenie muzyk wszelakich, w taki sposób aby „smutek rozpraszać, ludzi cieszyć, umysły przyziemne podnosić, dusze do walki podniecać i miłość podsycać. Także do muzyki”.

Sobotniego wieczoru na tłumnie wypełnionym przez publiczność Dziedzińcu Arkadowym na Wawelu zabrzmiały trzy utwory, które bez wątpienia mogły podsycić miłość do muzyki, nawet wśród nieczułych: Fantazja A-dur na tematy polskie Chopina, Koncert fortepianowy G-dur Ravela oraz V Symfonia c-moll Beethovena. Solistą był  młody, bo niespełna 27 letni pianista z Krakowa Krzysztof Książek, uczeń prof. Stefana Wojtasa, mającego niezwykłą rękę do wynajdowania i szlifowania talentów, laureat II nagrody w Ogólnopolskim Konkursie Chopinowskim w 2015 roku, uczestnik XVII Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego im. Fryderyka Chopina w Warszawie, a także laureat III nagrody i nagrody specjalnej za najlepsze wykonanie mazurków na I Międzynarodowym Konkursie Chopinowskim na Instrumentach Historycznych.

Orkiestrę CORda Cracovia złożoną ze studentów i absolwentów krakowskiej Akademii Muzycznej poprowadził Łukasz Borowicz, dyrygent znany i choć raptem 42-letni, to już od lat uznany, mający na swoim koncie wiele sukcesów. Wystarczy wspomnieć liczne koncerty z najbardziej znanymi orkiestrami świata, czy jego dyskografię, która liczy ponad osiemdziesiąt albumów. W tym jest płyta, która uzyskała w Polsce status Złotej: czyli „Heart’s Delight” z Piotrem Beczałą i Royal Philharmonic Orchestra nagrana dla wytwórni Deutsche Grammophon.

Dwa prezentowane podczas wieczoru utwory fortepianowe nie są łatwe dla pianisty. Fantazja Chopina, która prawdopodobnie powstała w 1828 roku przynosi tematy znanych pieśni, w tym m.in. słynnej „Laura i Filon”. Krzysztof Książek niewątpliwie należy do bardzo utalentowanych pianistów, którzy mogą osiągnąć wiele. Ale tym razem wydaje mi się, że artyście zabrakło doświadczenia w grze z zespołem, a także w występowaniu przed tak wielką widownią. A może nie słyszał orkiestry (koncert był nagłaśniany), czy „zapomniał się” w muzykowaniu, dość że partie solowa i orkiestrowa w pewnym momencie się rozeszły.  Sprawę uratował Łukasz Borowicz, a przede wszystkim jego doświadczenie estradowe.

W Koncercie fortepianowym G-dur Ravela było już znacznie lepiej, mimo że dzieło to jest niezwykle wymagające dla solisty. Utwór jest kompletnie w innym stylu, choć nawiązuje – jak mówił kompozytor – do koncertów Mozarta i Saint-Saënsa, ale ma przede wszystkim zabarwienie jazzowe. Koncert powstał  w 1931 roku. Ravel go pisał dla siebie, bo jak wiadomo oprócz tego, że był mistrzem  kompozycji i instrumentacji, to także był wziętym pianistą. Ostatecznie choroba uniemożliwiła mu występy pianistyczne, ale koncert prawykonała w 1932 roku  Marguerite Long, zaś kompozytor wystąpił wówczas w roli dyrygenta. W parę miesięcy po prawykonaniu Ravel i Long przedstawili ten utwór w Warszawie. Był to jedyny pobyt tego twórcy w Polsce.

Finał koncertu na Wawelu był w wielkim stylu: zabrzmiała Piąta Beethovena. Najbardziej znane dzieło w historii muzyki. Podejrzewam, że Beethoven przedstawiając tę symfonię po raz pierwszy publiczności, a było to 1808 roku w Wiedniu, nie sądził, że stworzył utwór, który stanie się ikoną muzyki klasycznej. Dawno nie słyszałam tej symfonii, więc z przyjemnością zamieniłam się w słuch. Wniosek? Beethoven jest mistrzem świata w wykorzystaniu materiału muzycznego. Z czterech pierwszych dźwięków, nazywanych motywem losu, potrafił zbudować całą symfonię, która trwa ponad 35 minut. Fascynujące jest śledzenie jak kompozytor „tka” ten utwór, jak potrafi przerabiać ten motyw na różne sposoby, jak przenosić przez różne orkiestralne instrumenty. To jest mistrzostwo! A jaka ekonomia pomysłu!

Ale rozkoszowanie się Beethovenem popsuło mi nagłośnienie utworu. Wyciąganie na plan pierwszy kontrapunktów, które nie powinny mieć głównej roli, albo nagłaśnianie instrumentów, które postawione przed orkiestrą psują proporcje całości. Bo kiedy utwór jest nagłaśniany rodzi się pytanie kto odpowiada za jego kształt? Kto ma panowanie nad tym wykonaniem? Dyrygent czy akustyk? Kto dba o architekturę całości, o proporcje?

Stąd mój apel do Małgorzaty Janickiej-Słysz, która jest nie tylko dyrektorem tego festiwalu, ale także prorektorem do spraw dydaktyki i nauki AM w Krakowie: proszę, kształćcie muzyków-akustyków; wypuszczajcie z uczelni doskonałych teoretyków będących jednocześnie świetnymi inżynierami dźwięku. Na takich artystów jest ogromne zapotrzebowanie, niemal na wszystkich festiwalach i w wielu teatrach, a o plenerach już nie wspominając. Proszę…

Festiwal „Wawel o zmierzchu” potrwa do końca sierpnia. Większość koncertów wypełni muzyka kameralna i ona  zabrzmi na Dziedzińcu Stefana Batorego, który przez cały rok pozostaje niedostępny dla zwiedzających.  Ten, nazywany pieszczotliwie przez pracowników Wawelu, Dziedzińczyk stanie się – podobnie jak w latach ubiegłych – atrakcją festiwalu. Nie tylko dlatego, że ma świetną akustykę, ale także dlatego, że można tam wejść i zobaczyć.

Warto! „Wawel o zmierzchu” w każdą sobotę lipca i sierpnia.