W takich oto niecodziennych okolicznościach, 4 czerwca, w Filharmonii Krakowskiej, przy ulewnym deszczu, którego odgłosy wdzierały się do sali koncertowej,  wystartował Theatrum Musicum, festiwal poświęcony muzyce klasycznej rozgrywającej się w naszym regionie. Nie wiem czy słowo festiwal jest tu dobre, bo Theatrum Musicum, który jest reklamowany jako „największa scena muzyki klasycznej w Polsce” a nawet jako jedna z „największych scen muzyki klasycznej w Europie” (oba cytaty ze strony internetowej Theatrum Musicum) jest po prostu zbiorem imprez muzycznych odbywających się głównie w Krakowie i w Małopolsce. Pamiętam, gdy się rodziła ta idea, chodziło przede wszystkim o to, by wybudować w Internecie wspólny dla wszystkich instytucji kalendarz koncertowy przeznaczony na trzy letnie miesiące. Motywacja była prosta i logiczna: przedstawić turystom jak najpełniejszą letnią ofertę muzyczną Krakowa i wspólnie się promować pod hasłem Theatrum Musicum, przy finansowej pomocy miasta Kraków.

Kalendarz działa od 2013 roku.  Wiele w nim różnych imprez mniejszych i większych. To cieszy.  Ale żal, że zabrakło w nim największego letniego festiwalu muzycznego w naszym regionie „Muzyki w Starym Krakowie”, imprezy z ponad czterdziestoletnią tradycją,  przynoszącej zawsze w sierpniu ponad 20 koncertów pełnych dobrej muzyki. Dlaczego „największa scena muzyki klasycznej w Polsce” nie uwzględnia największego festiwalu muzycznego w Krakowie?

Sinfonietta Cracovia grała lekko i z zaangażowaniem. Jurek Dybał – szef artystyczny i dyrygent – prowadził muzyków z dużym wyczuciem, a do tego, co już stali bywalcy koncertów zaliczają do tradycji, wygłosił małe wprowadzenia do poszczególnych punktów programu. I zrobił to bardzo ciekawie i sprawnie. W programie wieczoru znalazło się pięć utworów: Suita G-dur na orkiestrę smyczkową Ignacego Jana Paderewskiego; Pożegnanie Ellenai, poemat symfoniczny na klarnet, orkiestrę smyczkową i głos recytujący Feliksa Nowowiejskiego; Danse sacrée et danse profane Claude’a Debussy’ego;  Koncert na flet, harfę i orkiestrę smyczkową Stefana Bolesława Poradowskiego oraz na finał Serenada E-dur na orkiestrę smyczkową Antonína Dvořáka .

Solistami byli Wiedeńczycy: zjawiskowa Anneleen Lenaerts, niespełna 30-letnia artystka, która już od 7 lat jest I harfistką Filharmoników Wiedeńskich; Dieter Flury (flet); Johann Hindler (klarnet). W partii recytatora  w poemacie Pożegnanie Ellenai usłyszeliśmy Wojciecha Pszoniaka, co byłoby czystą przyjemnością, gdyby nie słabe nagłośnienie w Filharmonii Krakowskiej. Ten poemat Nowowiejskiego, całkowicie nieznany, okazał się bardzo dobrym utworem, który jest doskonałym argumentem, że twórczość Nowowiejskiego powinna być nie tylko znana, ale podziwiania i reklamowana na świecie (o tym kompozytorze pisałam w poprzednim wpisie).

Moją szczególną uwagę przyciągnął Koncert na flet, harfę i orkiestrę smyczkową Stefana Bolesława Poradowskiego. Była to dla mnie prawdziwa niespodzianka. Nie słyszałam wcześniej utworów tego twórcy. I zdziwiłam się, że  prezentowany koncert, pochodzący z 1954 roku, to bardzo klarowny utwór, pełen zaskakujących tematów i dobrej, a nawet bardzo dobrej harmonii, w której można odnaleźć echa francuskiej stylistyki.  Nie zdajemy sobie sprawy, że  ten zmarły w 1967 roku kompozytor i pedagog z Poznania i Wrocławia ma na swoim koncie kilkadziesiąt utworów, w tym  8 symfonii. I wszystkie totalnie zapomniane. Warto byłoby je poznać.

Na finał zabrzmiała serenada, słynna perełka Antonína Dvořáka, która tak przypadła publiczności do gustu, że Jurek Dybał zdecydował się poprowadzić orkiestrę na bis, wykonując raz jeszcze słynny walc z II części tego utworu.

Piękny koncert, piękna muzyka i bardzo dobre wykonanie.