Na estradzie wielkiej sali ICE pojawiło się blisko 200 artystów.  Soliści:  sopranistki Iwona Socha i Elżbieta Towarnicka, Magdalena Idzik (mezzosopran), Aleksander Kruczek (tenor) oraz Kamil Zdebel (baryton). Artystom towarzyszyła Orkiestra Akademii Beethovenowskiej a także chór pod kierunkiem Wiesława Delimata. Muzyków poprowadziła od pulpitu dyrygenckiego Ewa Strusińska. Piękna, wstrząsająca muzyka i dobrzy soliści. Minusem obsady zapewne był tenor, ale za to ogromnym plusem Elżbieta Towarnicka, którą słyszałam po kilku latach przerwy i która mnie oczarowała swoim wykonaniem.  Był to bardzo interesujący koncert, który miał szansę wywołać wspaniałe wrażenia gdyby nie pewna dziewczyna, a właściwie dziewczynka. Ale o tym później.

Pieśni doliny Jozafata nie zostały skomponowane specjalnie na jubileusz. Spora część prezentowanej kompozycji (wtedy pod tytułem Ogrody Jozafata) Jan Kanty Pawluśkiewicz napisał 17 lat temu. Jak wyznał kompozytor, inspiracją wówczas stała się informacja, którą przeczytał w didaskaliach do sztuki Spaghetti i miecz Tadeusza Różewicza, w których autor sugeruje, że warto napisać muzykę do pieśni z Piekła z Boskiej Komedii Dantego. Co więcej Różewicz snuje tam myśl, że pieśni te powinna wykonać kobieta, ale obdarzona bardzo niskim, męskim głosem – barytonem. Kompozytor widać nie znalazł takiej wykonawczyni i tez partie solowe przeznaczył na powszechnie znane wysokości głosów.

Trzynastoma pieśniami będącymi interpretacją muzyczną fragmentów z dzieła Dantego, wśród których znalazła się także pieśń Samotni na dwóch brzegach krakowskiego poety Leszka Moczulskiego, Jan Kanty Pawluśkiewicz przeniósł publiczność w dolinę Jozafata, miejsce w którym  zgodnie z chrześcijańską tradycją, zmarli będą oczekiwać na Sąd Ostateczny. Kompozytor budował nastrój utworu bardzo zręcznie, operując często dysonansami i kontrastami. Pomagały mu w tym ekrany, na których były wyświetlane fragmenty poezji Dantego.

Podczas tego wieczoru zafascynowała mnie przede wszystkim przestrzeń muzyczna, jaką stworzył tym utworem kompozytor. Chór rozpoczynał śpiewanie wchodząc na estradę, a więc będąc w ruchu, co stwarzało ciekawe doznania słuchowe. Część instrumentów dętych ustawiona była w loży na I piętrze, ponadto artyści grający na żywo zostali zmiksowani z nagraniem. Wywoływało to pewien niepokój, bo słychać było takie instrumenty, których nie można było odnaleźć wzrokiem na estradzie. Bardzo ciekawy efekt, potęgujący napięcie.

Język kompozytorski Jana Kantego Pawluśkiewicza jest ukształtowany od lat, ale tym razem,  w tym utworze dostrzegłam więcej ostrej harmonii, wręcz pewnych klasterów i operowania planami barwnymi, a także wiele zestawień kontrastowych. Choć wsłuchując się w melodie i akompaniamenty, a także w rytmikę nie trudno było wyłowić autocytaty z muzyki m.in. do: spektaklu z teatru STU Kur zapiał, z Nieszporów ludźmierskich czy misteriów Przez tę ziemię przeszedł Pan.

Niestety radość tego koncertu i delektowanie się jego pięknem zepsuło mi uciążliwe sąsiedztwo. To była dziewczyna, a właściwie dziewczynka.  Miała 9, 10 lat. Przyszła prawdopodobnie z mamą. Kiedyś przeczytałam, że ADHD jest jedynie wymysłem pewnego lekarza. Ale zachowanie tej dziewczynki całkowicie zaprzeczało temu artykułowi. Dziecko, z wyglądu całkiem sympatyczne,  wierciło się jak nieprzytomne.  Szturchało mnie wielokrotnie, zakładało nogę na nogę, ruszało stopami,  odrzucało długie włosy z prawej na lewą i z lewej na prawą, przeciągało się średnio raz na minutę i jak mantrę zadawało matce całkiem głośno pytanie: ile jeszcze do końca? W pewnym momencie uspokoiło się na dwie minuty, co zawdzięczałam smarfonowi wyrwanemu z torebki matki. A potem od początku; noga na nogę, włosy…itd.  W końcu dziecko wybiegło z sali puszczając drzwi z hukiem, ale już po minucie pojawiło się ponownie o czym zawiadomił trzask drzwi. I tak wielokrotnie. Ufff...To było prawdziwe piekło, jakiego nie przewidział, ani  Dante Alighieri, ani Jan Kanty Pawluśkiewicz.

Z najlepszymi życzeniami dla kompozytora!