W środę 3 lipca 2019 roku blisko 2 tysiące osób zgromadzonych w sali im. Krzysztofa Pendereckiego w ICE Kraków wstrzymywało oddech, by usłyszeć wstrząsające piana śpiewaka budujące nastrój lub by poczuć dreszcz na plecach wywołany precyzyjnym wykonaniem lamentu.  Takiej ciszy na widowni w pauzach między strofami dawno nie słyszałam. Ale było też wiele wybuchów radości spowodowanych reakcją na zabawę śpiewaka tekstem i muzyką, a także na aktorstwo na scenie. Na finał był już szał entuzjazmu owacje na stojąco i bisy, mimo, że artysta nie wykonał tych najpopularniejszych arii, które przyniosły mu międzynarodową sławę.

Na koncert złożyła się muzyka z oper Francesca Cavallego, kompozytora z XVII wieku, związanego z Wenecją, następcy Monteverdiego, tenora, organisty m.in. z Bazyliki św. Marka, później kapelmistrza, ale przede wszystkim twórcy ponad 40 oper. Kompozytor w swoim czasie był na tyle popularny, że np. jego opera „Herkules zakochany” została wystawiona na dworze Ludwika XIV w Paryżu w 1662. Do naszych czasów przetrwały informacje, że był to spektakl przygotowany z rozmachem jakiego jeszcze nie widział świat. Opera trwała aż 6 godzin. Po każdym akcie kompozytor zaplanował rozbudowaną część taneczną, czym pewnie chciał się przypodobać władcy, który słynął nie tylko z umiłowania baletu, ale i z wielkich umiejętności tanecznych. W efekcie Francuzi nazwali ten utwór baletem z wstawkami dramatycznymi za co kompozytor się obraził.

Na koncercie w Krakowie zabrzmiały arie z takich oper jak m.in.: „Xerse”, „Ciro”, „Erismena”, „Calisto”, „Ormindo”, „Pompeo Magno”.  Arie przeplatane były sinfoniami z oper m.in. z „Ercole amante” (czyli z „Herkulesa zakochanego”, o którym powyżej), „Giasone”, „Egisto”, „Doriclea”. Koncert pokazał jak sprawnym kompozytorem był Francesco Cavalli, jak precyzyjnie wiązał słowo z muzyką; jak zwracał uwagę by muzyka służyła słowu, lecz by nie zbywało jej z tego powodu na melodii; jak ogromną miał umiejętność pokazywania piękna głosu i jego możliwości;  a także, że kompozytor nie bał się wprowadzania równowagi między głosem a partiami instrumentalnymi.

Cavalli ma sporo szczęścia, bo – o czym się przekonałam na koncercie – za przywracanie po latach jego muzyki do obiegu koncertowego zabrali się najlepsi. Artyści którzy są nie tylko bardzo sprawnymi instrumentalistami, ale też  doskonale wiedzą, że muzyka to królowa emocji. I aby je wywołać u słuchacza potrzeba wielu elementów. Podstawą jest oczywiście talent i doskonały warsztat, ale istotna staje się także szczerość w przekazywaniu fraz, a więc odpowiednia energia w muzyce i także ruch, gest, mimika, mowa ciała, słowem „teatr” estrady.

I pod tym względem towarzyszący śpiewakowi zespół Ensemble Artaserse bardzo mnie poruszył. Każdy muzyk był na swój sposób doskonały, choć każdy inny. Wszyscy razem, czyli ten 12-osobowy zespół, stanowili niezwykłą całość. Widać było jak bardzo dobrze instrumentaliści rozumieją się z solistą, jak dialogują, wsłuchują się w swoje frazy, wręcz czerpią energię z siebie nawzajem. Ta ich wzajemna fascynacja wykonywaniem muzyki szybko udzieliła się publiczności. Do prezentowanych utworów wiele wniosła perkusistka (Michele Claude), której każdy gest, każde spojrzenie miało znaczenie. Pełna podziwu jestem także dla muzyków grających na cynkach (Adrien Mabire i Benoit Tainturier).

Słuchając muzyki przypomniałam sobie  pierwszy koncert Philippe’a Jaroussky’ego w Krakowie. To był Festiwal Misteria Paschalia, rok 2005, Filharmonia Krakowska. Artysta przyjechał na zastępstwo za chorego Briana Asawę i olśnił publiczność wykonując Stabat Mater Vivaldiego. Dosłownie olśnił. Jego głos był anielski. Czegoś tak niezwykłego nie było wcześniej w Krakowie.

Od tego czasu minęło wiele lat.  Philippe Jaroussky wykorzystał talent i szansę jaką dał mu los. Stał się międzynarodową gwiazdą podziwianą na wielu kontynentach. A dla mnie fascynujące jest słuchanie jak ten książę emocji się rozwija i jak ciągle jest w doskonałej formie.

Repertuar krakowskiego koncertu nawiązywał do ostatnio wydanej płyty Jaroussky’ego „Ombra mai fu”. Występ Philippe’a Jaroussky’ego zamykał sezon koncertowy w ramach cyklu ICE Classic, sezon bardzo ciekawy i różnorodny.