23 listopada, w dniu 87. urodzin Krzysztofa Pendereckiego, w Internecie, na platformie Play Kraków został wyemitowany koncert Sinfonietty Cracovii „Krzysztof Penderecki in memoriam”. Ponad godzinny koncert wypełniła muzyka Krzysztofa Pendereckiego. Zabrzmiało sześć kompozycji: „Trzy utwory w dawnym stylu”, Agnus Dei z „Polskiego Requiem” na orkiestrę smyczkową, Capriccio na obój i 11 instrumentów smyczkowych, Adagietto z „Raju utraconego”, Sinfonietta nr 2 na klarnet i orkiestrę smyczkową (w tym wykonaniu w wersji na flet) oraz Sinfonietta nr 3 „Kartki z nienapisanego dziennika”. Sinfoniettę Cracovię poprowadził Jurek Dybał, zaś w partiach solowych wystąpili: Agata Igras grająca na flecie i Sebastian Aleksandrowicz na oboju i rożku angielskim.
Był to bardzo ciekawy koncert, jeszcze jeden, który przypieczętował piękno w muzyce Krzysztofa Pendereckiego. Ciekawe jest, w jaki doskonały sposób ta muzyka przechodzi próbę czasu, stając się klasyką naszych czasów. Ale przede wszystkim był to bardzo przejmujący koncert. Najbardziej wzruszająca była świadomość teraźniejszości, że nie ma wśród nas już kompozytora, który zmarł blisko 8 miesięcy temu; że koncert odbył się w cali ICE Kraków która nosi imię Krzysztofa Pendereckiego; że jest czas pandemii, o czym przypominała orkiestra grając maskach. W czarnych zresztą, co natychmiast zrodziło skojarzenia z operą Mistrza „Czarna maska”, też rozgrywającą się w czasach zarazy, ale w XVII wieku, i będącą swoistym tańcem śmierci.
Koncert „Krzysztof Penderecki in memoriam” otworzyły „Trzy utwory w dawnym stylu”, które powstały z muzyki filmowej. Na ten cykl składają się: dwa menuety skomponowane na potrzeby powstałego w 1964 roku filmu „Rękopis znaleziony w Saragossie” Wojciecha Hasa oraz Aria o charakterze barokowym, też z lat 60., której wokalna wersja pojawiła się w filmie „Je t’aime, je t’aime” (1968) którego reżyserem był Alain Resnais. Ta aria, to jeden z piękniejszych motywów melodycznych Krzysztofa Pendereckiego. Zresztą tych pięknych tematów w twórczości Pendereckiego jest wiele, choćby Chaconne per archi z „Polskiego Requiem”; temat główny z Concerto grosso na trzy wiolonczele, tematy z „Siedmiu Bram Jerozolimy”, albo np. wiele motywów z Credo… można by jeszcze długo wymieniać.
Zaskakująco dla mnie zabrzmiało Agnus Dei z „Polskiego Requiem”, które powszechnie jest znane w przepięknym brzmieniu chóru a cappella, a tu wykonane zostało kameralnie, ale na orkiestrę smyczkową. Inna barwa, inny wolumen brzmienia, ale wrażenia równie przejmujące. Świetny okazał się Sebastian Aleksandrowicz, który wraz z orkiestrą wykonał Capriccio oraz Adagietto z „Raju utraconego” też w formie kameralnej. Agata Igras natomiast zaprezentowała wersję fletową Sinfonietty nr 2 przeznaczoną na klarnet i orkiestrę smyczkową. I było to bardzo interesujące wykonanie.
Ciekawe zresztą doświadczenie: słuchać kompozycji, które zna się w innym brzmieniu. Zwłaszcza, że wersje kameralne odsłaniają większą tkankę utworu. Tu wszystko jest jakby na dłoni. Wszystko jest słyszalne. Dlatego świetnie grająca Sinfonietta Cracovia, którą poprowadził Jurek Dybał, odsłoniła masę nowych niuansów tych utworów.
Jak zwykle zachwyciła mnie – wykonana na finał – Sinfonietta nr 3 „Kartki z nienapisanego dziennika”. Utwór ten, który zresztą Sinfonietta zaprezentowała dwa lata temu na koncercie urodzinowym „Penderecki 85”, w Teatrze Słowackiego, powstał na 75. urodziny Mistrza, ale jako kwartet smyczkowy. Został prawykonany w Warszawie i wówczas kompozytor zwrócił uwagę nie tylko na tytuł utworu, ale również, na użycie w nim motywu huculskiego, który grywał na skrzypcach w domu jego ojciec, adwokat. Wykorzystanie tego motywu z dzieciństwa stało się dla kompozytora pewnego rodzaju sentymentalną podróżą w czasie. W cztery lata później kwartet został przez twórcę rozpisany na orkiestrę a prawykonania wersji orkiestrowej dokonała Mϋnchener Kammerorchester.
Ta kompozycja zawsze mnie wzrusza. Bo jest w niej niezwykłe ciepło, co podkreślone zostało użyciem wielu pięknych tematów. Tu właśnie doskonale słychać, że uroda melodii ma dla kompozytora znaczenie. I tu też można usłyszeć misterną tkankę orkiestracji, godną Mistrza. A wszystko układa się w pewien tkliwy wręcz obraz całości. Bo jest to pewnego rodzaju powrót do domu dzieciństwa, a nawet pewna próba sumowania życia, wspomnienia, westchnienia, tęsknoty za czymś, co minęło. Ten utwór mnie porusza, a po śmierci Krzysztofa Pendereckiego ma on dla mnie jeszcze mocniejszy wyraz, zwłaszcza, że Sinfonietta Cracovia wykonuje to w sposób przejmujący.
Ten koncert przypomniał mi inne wieczory urodzinowe Krzysztofa Pendereckiego, choćby ten z zeszłego roku w Lusławicach, gdzie wykonane zostało jego Credo i gdzie otwarta została wielka multimedialna wystawa poświęcona życiu i twórczości Pendereckiego w kontekście innych kompozytorów polskich, czy sprzed dwóch lat w Teatrze Wielkim w Warszawie, czy ten w Teatrze Słowackiego, o którym już wspominałam.