Atutem tego przedstawienia jest tekst. Jego autorka Joanna Oparek, dziennikarka, poetka, pisarka jest znana z tomów poetyckich m.in. wydanego w zeszłym roku „Berlin Porn” czy powieści takich jak: „Mężczyzna z kodem kreskowym”, „Jesień w Nowym Jorku”, „Loża” a także z wielu innych działań artystycznych łączących często wiele sztuk, jak choćby tych z Teatru Nowego w Krakowie czy Sceny 21. Tym razem porusza temat, który fascynuje od lat, ale który w czasach wspólnej Europy nabiera istotnego znaczenia.
Rzecz jest o strachu, o lęku i podejrzliwości, która jest uwalniana przez – jak można przeczytać w opisie przedstawienia – „historyczne traumy”. Jest też o dumie i o cienkiej granicy, po przekroczeniu której z dumy rodzi się pycha. Pod lupę są brane liczne stereotypy, które często blokują możliwości wspólnych działań oraz wiele odcieni szowinizmu. Ciekawe jest, że tekst powstał w wyniku prowadzonych latem tego roku międzynarodowych warsztatów z młodymi artystami z Polski, Ukrainy i Niemiec. Ich ideą było stworzenie wspólnej przestrzeni, w której artyści mieliby okazję razem tworzyć i rozmawiać na wiele tematów. Jak mówiła Joanna Oparek, podczas warsztatów młodzi artyści sami wyznaczali granice, w których mogli rozmawiać o swoich uprzedzeniach i lękach nie raniąc się nawzajem.
Trudno nie mieć skojarzań z najsłynniejszym obcym w literaturze, tym z powieści Alberta Camusa. Podczas gdy francuski pisarz w swojej książce pokazuje człowieka wyobcowanego w świecie hipokryzji, w dramacie Joanny Oparek jest inaczej. Jej obcy staje się kołem zamachowym akcji. To dzięki niemu bohaterowie spektaklu mają wspólne zadanie. On ich jednoczy i on ich jednocześnie dzieli. On wyzwala w nich strach. Ale kim on jest? Być może gościem? Być może najeźdźcą? Bo jak pada ze sceny „czasem gość i najeźdźca to kwestia nazewnictwa.” Gdzie jest ten obcy? Znamy go? A może obcy jest jedynie w nas? I hodowany w naszej wyobraźni kradnie nam racjonalizm? Rozrasta się w nas, powodując że zmieniamy się w marionetki kierowane przez manipulatorów?
Krajobraz na scenie jest księżycowy. Oto na obcej planecie, gdzie nie ma żadnych oznak życia ląduje międzynarodowa sześcioosobowa grupa (nie powiem jak ląduje, bo nie chce psuć efektu tym, którzy na spektakl się wybiorą). Właściwie grupa jest pięcioosobowa, bo szósta postać dramatu to android. Kim są te postaci? „Międzynarodowym Ruchem Narodowym! Nadzieją kosmosu! Międzyplanetarnym wojskiem odnowy! Celem i strzałem. Racją i podbojem! Stadem! Rojem!”
Grupie wyznaczono wspólne zadanie. Wkoło jest ciemno, a w tej ciemności zapewne czai się wróg, czyli obcy. Wraz z upływem czasu strach staje się coraz mocniejszy, a bohaterowie muszą radzić sobie z rosnącym poczuciem zagrożenia. Rodzą się konflikty, zdarzają się nieracjonalne zachowania. Trudno się dziwić, obcy są przecież obok i w każdej chwili mogą zaatakować. Czy jednak są?
Zgodnie z zasadami tragedii greckiej jedność czasu, miejsca i akcji została zachowana. Jest i chór komentujący, co jeszcze dobitniej zwraca uwagę na padające słowa. Przedstawienie wyreżyserował Sebastian Myłek, reżyser, producent spektakli teatralnych oraz krótkometrażowych filmów fabularnych i dokumentów, który współpracował m.in. z Teatrem Nowym w Krakowie, QCK i Sceną 21. Dużo w tym przedstawieniu pomysłów na interesujące pokazanie na scenie tej historii, także pomysłów scenograficznych (Małgorzata Stanclik). Muzyka live (Bartosz Adam Głuszczak) i dość precyzyjne jak na warunki sceny światło (Łukasz Wojtas) dobrze dopełniają całość. Występują polscy i ukraińscy aktorzy: Aleksandra Filipowicz, Amelia Gawryluk, Roman Hański, Wojciech Pęksa, Roman Słowiński oraz Magdalena Woleńska, która w roli Androida jest niezwykle konsekwentna, a przez to bardzo wiarygodna.
Spektakl „Obcy. Tragedia grecka” wciąga. Można zapomnieć nawet o zimnie. Bo w dawnym zakładzie przemysłowym, który znajduje się w oficynie kamienicy, gdzie przestrzeń do sztuki ma stowarzyszenie Otwarta Pracownia, instalacja jest zbyt słaba by razem z oświetleniem sceny mogła działać dmuchawa ciepłego powietrza. Ale tak już jest, że miejsca zaadoptowane dla sztuki rodzącej się z artystycznej potrzeby wymagają nie tylko od twórców, ale i od widzów hartu ducha. Zwłaszcza zimą. Ale te miejsca mają swoją prawdę, swój klimat. Bywając tam wchodzimy w artystyczny brzuch miasta. I to też fascynuje.
Warto!