Właśnie tym utworem Filharmonia Krakowska zakończyła w zeszłym tygodniu 74. sezon koncertowy. Nie tylko zresztą Filharmonia Krakowska. Ten sam utwór, tego samego dnia zabrzmiał na finał sezonu Filharmonii Łódzkiej. Wspominam tu Łódź, bo za pulpitem dyrygenckim stanął tam dyrektor artystyczny  tej instytucji, dawniej dyrektor Krakowskiej Filharmonii, krakowianin Paweł Przytocki, który do partii solowej w tej symfonii zaprosił mezzosopranistkę Ewę Marciniec.

Żałuję, że nie mogłam być w Łodzi. Zwłaszcza, że Paweł Przytocki ma do Mahlera słabość i wydaje się, że znalazł klucz do tego kompozytora. Najlepszym przykładem „rozgryzania” muzyki tego twórcy był Festiwal Mahlera, który zorganizował w 2011 roku właśnie w Krakowie. Ale od festiwalu minęło 8 lat i Paweł Przytocki zapewne nabrał doświadczenia, co jest jedną z ważniejszych cech dyrygenta i być może jeszcze zbliżył się do sedna muzyki tego twórcy.

Tymczasem byłam na koncercie w Krakowie i nie żałuję. Po III Symfonię Mahlera sięgnął dyrektor artystyczny tutejszej Filharmonii Charles Olivieri-Munroe. To on poprowadził orkiestrę i chóry: żeński i chłopięcy Filharmonii Krakowskiej. W partii solowej wystąpiła Agnieszka Rehlis, mezzosopranistka obdarzona pięknym, ciemnym w barwie, głosie. Koncerty odbyły się 14 i 15 czerwca w kościele św. Katarzyny, co związane było z remontem budynku Filharmonii Krakowskiej, który podobno wkroczył w taką fazę, że nie da się już zaprosić publiczności na widownię. Z jednej strony to dobrze, bo chłodne i przepiękne wnętrze kościoła sporo dodało czaru tej niezwykłej muzyce,  ale z drugiej strony zbyt duży pogłos nie pozwolił w pełni wysłyszeć całej tkanki utworu.

Byłam na koncercie piątkowym i już początek zrobił na mnie wielkie wrażenie. Wejście instrumentów dętych było bardzo mocne. W jasnym kamiennym kościele dźwięki wypełniały przestrzeń, zachodząc na siebie i tworząc świat Mahlera. A potem napięcie cały czas rosło. Dyrygent umiejętnie budował architekturę całości poprzez wprowadzanie nowych tematów czy akcentowanie pauz i kontrastów. Nie jeden raz słyszałam jaką pułapką dla wykonawców może być muzyka Mahlera, zwłaszcza III Symfonia. Ale Charles Olivieri-Munroe pokazał całość dzieła w pięknych proporcjach. Widać było, że dyrygent, który słynie w Krakowie z „kamiennej twarzy i chłodnych wykonań” tym razem nie zapanował nad emocjami. I dobrze. Muzyka Mahlera wręcz go uskrzydliła i porwała. Dał się nieść muzyce i może właśnie dlatego to wykonanie zrobiło na mnie takie wrażenie.

Wiele do utworu wniosła  Agnieszka Rehlis, która w IV części odmalowała świat kompozytora poparty tekstem Nietschego, wiele też wniosły chóry: żeński (przygotowanie Teresa Majka-Pacanek) oraz chłopięcy (przygotowanie Lidia Matynian), które dodały barwy utworowi w V części. Finał dyrygent zaproponował potężny, typowo Mahlerowski, który nie pozwalał przez dłuższy czas aż wziąć oddechu.

Udało się to, co jest niezwykłe w muzyce Mahlera, oddać przestrzeń tej muzyki. Wyczarować ogromne połacie falujących łąk. Aż można było poczuć ten wiatr we włosach i ten ogrom i piękno natury. W liście do zaprzyjaźnionej śpiewaczki Anny von Mildenburg Mahler pisał: „Proszę sobie wyobrazić utwór o potędze, która w gruncie rzeczy stanowi odbicie całego świata. Dzieło, które jest – by tak powiedzieć – jedynie instrumentem, na którym gra Uniwersum. Moja symfonia będzie czymś, o czym świat jeszcze nie słyszał. W niej odzywa się swym głosem cała natura. Niektóre fragmenty zdają mi się tak niesamowite, że niemal nie rozpoznaję, że to moje dzieło”.

Symfonia powstała jako utwór programowy. W rękopisie każda z części ma tytuł: I - Pan się budzi  i Parada Bachusa. II - Co opowiadają mi kwiaty na łące. III - Co opowiadają mi zwierzęta w lesie. IV - Co opowiada mi człowiek. V - Co mówią mi aniołowie. VI - Co opowiada mi miłość. Ale już w druku kompozytor zrezygnował z tytułów części. Podobnie jak z pierwotnych pomysłów literackiej nazwy całego utworu.

III Symfonia powstawała przez dwie przerwy wakacyjne w Steinbach nad jeziorem Attersee w latach 1895 i 1896. Gustaw Mahler wzięty dyrygent, w tym czasie dyrektor Teatru Miejskiego a także Filharmonii w Hamburgu, który właśnie się starał o objęcie kierownictwa w Operze Wiedeńskiej, do czego dojdzie zresztą rok później, w 1897 roku, miał czas na komponowanie tylko w wakacje. A swoją drogą ciekawe, że tyle wspaniałej muzyki powstało w wakacje, w przerwie sezonowej. Że ten „wakacyjny kompozytor” napisał dziesięć symfonii i pieśni, utwory które stały się punktem zwrotnym w historii muzyki.

III Symfonia nie powstawała po kolei. Mahler zaczął komponowanie od środka: najpierw część druga, później części wokalno-instrumentalne, wreszcie wielkie Adagio przeznaczone na finał. Na samym końcu wziął się za część pierwszą, ogromną, która stała się przykładem największego allegra sonatowego w historii muzyki. "Symfonia znaczy dla mnie budowanie świata wszelkimi możliwymi środkami istniejących technik" – mówił Gustav Mahler. I świat, który wzniósł tymi wszelkimi technikami w III Symfonii jest imponujący.

Wykonanie tego utworu Mahlera było pięknym zakończeniem sezonu Filharmonii Krakowskiej, sezonu niełatwego, naznaczonego remontem sali przy ulicy Zwierzynieckiej. Remontu, który ciągle stawia wiele pytań. Jedno z nich jest podstawowe: po co robić remont budynku, z którego Filharmonia Krakowska i tak ma się przenieść do planowanego nad Wisłą Centrum Muzyki? Fakty, że rozmowy o Centrum trwają już 10 lat oraz, że jest prowadzony remont Filharmonii Krakowskiej, są dla mnie bardzo niepokojące. Czyżby decydenci wiedzieli, że Centrum Muzyki jest tylko marzeniem?