W tej zagadkowej kategorii pierwsze miejsce przyznaję Ogólnopolskiemu Protestowi Studentów i Studentek, który odbył się we środę w co najmniej kilku miastach Polski gromadząc w każdym z nich od kilku do kilkuset uczestników. Wiec w Krakowie należał akurat do najliczniejszych i – sądząc z dokumentacji fotograficznej Radia Kraków - o najbardziej studenckiej średniej wiekowej. Widać to było zwłaszcza w porównaniu z takim Wrocławiem czy inną Warszawą, gdzie frekwencję podbijali studenci uniwersytetu trzeciego wieku. We Wrocławiu studentem poczuł się pułkownik Mazguła, w Warszawie w roli studenta wystąpił redaktor Gazety Wyborczej, Seweryn Blumsztajn, w swoim czasie gwiazdor demonstracji feministycznej, podczas której w nader obcesowo odmówił rodzenia. Zważywszy, że w Polsce studiuje aktualnie prawie półtora miliona młodych ludzi, zgromadzenie w skali całego kraju kilku tysięcy manifestantów (i to o podwyższonej średniej wiekowej) nie zrobiło wrażenia nawet na wrażliwym z natury ministrze nauki i szkolnictwa wyższego Jarosławie Gowinie. A gdzie obiecane zagadki?

Otóż do organizacji protestu nie przyznaje się żadna organizacja studencka, za to kilkanaście organizacji studenckich się od niego publicznie odcięło.

Zagadka druga: protest został nazwany „protestem studentów i studentek”, a nie „studentek i studentów”, co pachnie męskim szowinizmem, zwłaszcza w sytuacji, gdy liczba studentek jest w Polsce o kilkanaście procent wyższa od liczby studentów.

Zagadka trzecia: wśród haseł i postulatów przyświecających protestowi, prócz rutynowej troski o stan demokracji pod rządami PiS-u dominowały żądania świeckości państwa (czyli rugowania treści i symboli chrześcijańskich z przestrzeni publicznej), praw reprodukcyjnych (czyli aborcji na życzenie) oraz inne hasła feministyczne i ekologiczne. Kompletnie zabrakło natomiast postulatów dotyczących szkolnictwa wyższego, co zważywszy na problemy tegoż szkolnictwa było podwójnie zagadkowe. Do autorstwa „studenckich” postulatów nie chce przyznać się żadna z sił politycznych, bowiem – po pierwsze, obowiązuje narracja o proteście spontanicznym i apolitycznym, a po drugie, tylko sukcesy mają ojców, matki i surogatki, więc środowa porażka pozostanie sierotą.

Zagadkowo przedstawia się również kradzież na ulicy Skotnickiej w Krakowie znaków ostrzegających przed wirusem ptasiej grypy oraz maty dezynfekcyjnej. Jak podało Radio Kraków, mata była w dodatku uszkodzona kołami samochodów, więc po co ją w ogóle skradziono, skoro mogą pojawić się problemy ze znalezieniem pasera? Na krakowskich placach targowych nie pojawiły się natomiast problemy z kupnem wiejskiego drobiu i wiejskich jaj pomimo tego, że z powodu ptasiej grypy obowiązuje (do odwołania) zakaz ich sprzedaży. Tak to czasem bywa z zakazami wprowadzanymi dla jaj.