W sobotę Krakowski Komitet Manifowy ostrzegł, że zamierza złożyć zawiadomienie do prokuratury o możliwości popełnienia przestępstwa przez Fundację Pro - Prawo do Życia. Zdaniem manifistek przestępstwem miało być publiczne pokazywanie im na trasie ich manify przez aktywistów z Fundacji plansz z fotografiami ludzkich płodów poddanych aborcji. Jak wyraziła się pani Weronika Śmigielska z Komitetu Manifowego - „obrazy są drastyczne, wykorzystują elementy, które mogą wywołać traumę. W manifestacji biorą udział i dorośli i dzieci; nie zgadzamy się, żeby były atakowane przemocowymi obrazami”.

Tyle pani Śmigielska domagająca sie ochrony przed „traumą" uczestników manify noszących z dumą transparenty z napisem „moje ciało – moja sprawa”. Pragnieniem manifistek jest radykalna swoboda dokonywania aborcji idąca w parze z... radykalnym zakazem pokazywania skutków aborcji. Prokuratorzy mają zająć się tymi, którzy pokazują „przemocowe” obrazy, ale już nie sprawcami samej przemocy.

W rządzonej przez socjalistów Francji działaczom organizacji pro-life dopiero co uchwalone prawo grozi surowymi karami (z karą więzienia włącznie), jeśli ci upublicznią cokolwiek, co mogłoby kogokolwiek narazić na „traumę", a mówiąc po polsku - na konieczność zrobienia bolesnego użytku z sumienia. Polskie lewactwo o tak skutecznych narzędziach cenzurowania i kneblowania swoich ideowych adwersarzy (oczywiście w imię „wolności i równości") może na razie pomarzyć, ale są to - niestety - marzenia hałaśliwe.

Przedwiosenne podniecenie dało się zauważyć nie tylko wśród manifistek, które nie potrafiły z manifowaniem zaczekać do 8 marca. Również Miejskie Przedsiębiorstwo Oczyszczania w Krakowie z pewną taką niecierpliwością postanowiło już 6 marca wstępnie odtrąbić koniec sezonu zimowego utrzymania dróg. Jak przeczytałem w serwisie internetowym Radia Kraków, MPO „powoli zamyka magazyny z solą drogową oraz piaskiem i zaczyna podsumowywać swoje zmagania z żywiołem”. Mimo powolnego zamykania dostępu do soli i piasku, pługopiaskarki i solarki mają pozostawać w gotowości do połowy kwietnia, aby w razie niezaplanowanego, ostatniego podrygu zimy drogowcy nie musieli skarżyć się na powtórkę z zimowego zaskoczenia.

Ton skargi w podsumowaniu akcji zima jednak się pojawił. Jak powiedział rzecznik MPO Piotr Odorczuk - „Ta zima kosztowała więcej niż dwie poprzednie. Dwie poprzednie kosztowały (...) 16 milionów złotych w całości. Teraz już mamy 23,5 miliona. Dłużej trzymał mróz, było więcej gołoledzi. Styczeń był dla nas bolesny i kosztowny” – dramatycznie stwierdził rzecznik MPO i dodał – „wtedy było strasznie dużo pracy”. Wyznam, że to pełne bólu i znoju wyznanie pana rzecznika skłoniło mnie do wniosku, że ktoś, kto tak przejmująco potrafi odwołać się do współczucia współobywateli dla służb miejskich w kontekście wykonywania przez te ostatnie ich rutynowych obowiązków, mógłby mierzyć wyżej niż MPO. Ja pana Odorczuka widzę (oczyma wyobraźni) walczącego ramię w ramię z panem Pyclikiem o globalne ocieplenie uczuć krakowian do ZIKiT-u.