Długo by mówić o powodach, dla których tak się podziało, bo te są wielokrotnie złożone, a miejscami pokręcone niczym reakcje Jerzego Owsiaka na pytania o Złoty Melon i Mrówkę Całą. Przez szereg lat mój stosunek do WOŚP, choć nie entuzjastyczny, nie utrudniał mi wrzucania do puszek uśmiechniętych wolontariuszek.

Im więcej z czasem dowiadywałem się o funkcjonowaniu Orkiestry w szerszym kontekście owsiakowych przedsięwzięć i im lepiej poznawałem osobowość jej dyrygenta, tym bardziej traciłem serce do wrzucania, a gdy parę lat temu zobaczyłem tegoż dyrygenta chodzącego na czworakach po stole i warczącego w odpowiedzi na dziennikarskie wścibstwo, uznałem, że już wystarczy. Nie brak w Polsce puszek bez serduszek zdolnych zaspokoić moje skłonności filantropijne.

Niektórzy fani Owsiaka żądają od rodaków, którzy nie wrzucają do serduszkowych puszek, aby ci nosili przy sobie karteczki z oświadczeniem woli, że w przypadku nagłego trafienia do szpitala nie chcą być ratowani przy pomocy sprzętu medycznego ufundowanego przez WOŚP. Aż dziw, że ludzie o takiej mentalności nie domagają się, by z ufundowanego przez WOŚP sprzętu można było korzystać tylko za okazaniem kompletu 25 serduszek ze wszystkich finałów Orkiestry.

Nie mam bynajmniej za złe - wszak z urzędu powołanemu do straceńczej misji jednania Polaków - prezydentowi Andrzejowi Dudzie, że coś wrzucił do puszki i coś przekazał na aukcję, ale nie mam też złudzeń. Przegląd forów internetowych i tzw. mediów społecznościowych skłania do wniosku, że części darczyńców paradowanie z serduszkami na odzieży wydaje się czymś w rodzaju przypinania oporników w stanie wojennym, tyle, że serca tego odłamu nosicieli serduszek biją mocno przeciwko rządowi, PiS-owi, wszelkiej prawicy oraz Kościołowi, choć od 25 lat wolontariusze WOŚP nader chętnie czają się na wiernych wychodzących z kościołów. I wiedzą, co robią.

Na koniec sensacja lokalna o posmaku międzynarodowym: funkcjonariusze Centralnego Biura Śledczego Policji zatrzymali członka neapolitańskiej mafii – Camorry. Poszukiwany od trzech lat w całej Europie Luigi B. wpadł w jednej z krakowskich pizzerii. Jak doniosło Radio Kraków, rozpoznali go członkowie elitarnej komórki „Łowców cieni”. Nie dowiedziałem się natomiast, czy Luigi B. został rozpoznany przez "Łowców cieni" podczas jedzenia pizzy, czy podczas wyrabiania ciasta na pizzę, czy podczas odpalania skutera, którym miał zamiar pizzę dostarczyć. Swoją drogą "Luigi B" to niezła nazwa dla pizzerii...