Policjanci twierdzą, że w przypadkach zachowań chuligańskich, posypią się wnioski o przebadanie psychiatryczne kierowców. A co w przypadku zachowań bezczelnych lub skrajnie bezmyślnych? Oto dwa przykłady z ostatniego tygodnia...

Wychodzę do pracy. Po drodze do samochodu wyrzucam jeszcze śmieci, nagle słyszę charakterystyczny huk. Wyskakuję zza obramowania śmietnika i widzę pana, który wyjeżdżając z parkingu przerysował stojący tam samochód, wyjrzał przez okno, żeby sprawdzić skalę zniszczeń i najwyraźniej zamierza się cichcem oddalić. Staję przed maską jego samochodu i grzecznie pytam:

- Chyba ma pan zamiar zostawić namiary na siebie? -

- A co, to pani samochód? -

- Nie, nie mój, ale jakie to ma znaczenie. Po pierwsze zniszczył pan cudzy samochód i zamierzał pan uciec z miejsca zdarzenia, po drugie zignorował pan znak B-39, czyli zakaz parkowania na drodze wewnętrznej w strefie płatnego parkowania dla osób, które nie są mieszkańcami, posiadającymi opłacony identyfikator strefy, po trzecie: jeśli wjechał pan tu z lewej strony, to złamał pan zakaz wjazdu i pojechał pod prąd, a jeśli z prawej, to zignorował pan nakaz jazdy prosto z wyłączeniem mieszkańców tego osiedla.-

- A gdzie miałem zaparkować, jak tu wszystko zajęte? -

- To nie mój problem, ale wytłumaczę panu, że właśnie dlatego, że wszystko zajęte, wprowadzono w centrum strefę płatnego parkowania, a po przeciwnej stronie ulicy ma pan wielopoziomowy parking galerii handlowej, gdzie przez 2 godziny może pan parkować za darmo. -

- Nie będę tu wykładów wysłuchiwał - wrzeszczy pan i ostro rusza z miejsca.

Zdążyłam uskoczyć, nie zdążyłam zrobić zdjęcia, zdążyłam zapamiętać numer rejetracyjny. Zapisuję go i z numerem mojego telefonu, informując, że byłam świadkiem, wkładam kartkę za wycieraczkę uszkodzonego samochodu.

A oto druga historia. Leniwe popołudnie w Niedzielę Wielkanocną. Jesteśmy w newsroomie z kolegą tylko we dwójkę. Okna wychodzą na skrzyżowanie al. Słowackiego z Łobzowską. To skrzyżowanie cudów. Nie ma dnia, żeby nie doszło tam do kolizji, czy wypadku. Kiedyś, na tablicy zapisywaliśmy je, ale było tego tak dużo, że zrezygnowaliśmy. Tego dnia piszę tekst na stronę, kolega zszedł na parter, żeby zapalić papierosa i to on widział wszystko dokładnie, ja poderwałam się z miejsca, gdy ulica zatrzęsła się od huku, jakby bomba wybuchła.

Co się stało? Od Kazimierza Wielkiego, pasami do skrętu w lewo, jadą dwa samochody. Zmienia się światło. Ten z lewego pasa zatrzymuje się na przełączce alei, ten z prawego się spieszy, dodaje gazu i wali z całym impetem w samochód, który jedzie prawidłowo, na zielonym świetle, od ul. Łobzowskiej na wprost. Samochód, który spowodował wypadek, wylatuje w powietrze i spada na trawnik na pasie zieleni między nitkami al. Słowackiego. Cudem nikogo nie ma na chodniku, cudem omija drzewo, zatrzymuje się kilkanaście centymetrów od niego. Uderzony samochód jest na szczęście duży i ciężki, został uderzony z przodu, bokiem tamtego. Wygląda to bardzo groźnie, ludzie z przejeżdżających samochodów zatrzymują się, biegną na pomoc, na skrzyżowaniu robi się kompletny chaos.

Z samochodu coś zaczyna wyciekać, robi się zwarcie, zaczyna się dymić. Strażacy zjawiają się po kilku minutach i - fantastyczni jak zwykle - błyskawicznie opanowują sytuację, pogotowie zabiera młodą kobiete z małym dzieckiem, pozostali pasażerowie samochodu są roztrzęsieni, wyciągają z samochodu psa. Schodzę do nich, żeby zgłosić siebie i kolegę jako świadków, bo kierowcy innych samochodów, którzy wypadek widzieli, odjechali. Pytam, czy możemy jeszcze w czymś pomóc. Na szczęście wszyscy mieli zapięte pasy, dziecko było w atestowanym foteliku, pies także był w specjalnych szelkach i przypięty pasem. Dopiero w takim momencie widać jakie to ważne, ale cała rodzina ma i tak kompletnie zniszczone święta przez bezmyślność i brawurę jednego człowieka.

A gdzie wspólny mianownik tych dwóch, różnych przecież zdarzeń? Zarówno właścicielka samochodu rozbitego na parkingu, jak i poszkodowani w wypadku, byli niezmiernie zdziwieni, że zainteresowałam się "cudzym nieszczęściem" i zaoferowałam pomoc, zamiast odwrócić się i odejść. Coś, co kiedyś było czymś absolutnie zwyczajnym, dziś staje się czymś dziwacznym. Bardzo to smutne.