A jak brzmi wokół mnie sierpniowy Kraków?
Dźwieki charakterystyczne dla dużego miasta tu nie docierają, ruch uliczny jest mały, o tej porze roku znikomy. Wieczorami, gdzieś z bardzo daleka, czasami zaszumi przejeżdżający tramwaj, a bliżej stukot pociągu. Częsciej od samochodów słychać ptaki, brzęczące owady, wieczorem swój koncert zaczynają świerszcze. Gdzieś zaszczeka pies, odpowie mu inny, jak na wsi.
W piaskownicy bawią się dzieci, cicho, chyba że przyjdą te nieco starsze, wtedy zaczyna się niemiłosierny wrzask. Odgłos wrotkarzy można pomylić ze źle podkutym, kulejącym koniem. Deskorolkarzy walących o krawężniki i stopnie pomnika, nie można pomylić z niczym. Ale to nie trwa długo, znowu robi się cicho tak, że słychac wyraźnie hejnał z wieży mariackiej.
Wszyscy znikają w mieszkaniach i zaczynają krążyć zapachy obiadu gotowanego na następny dzień, czy przygotowywanej kolacji.
Coraz rzadziej czuję, zapamiętany z dzieciństwa, zapach zup gotowanych na rosole, coraz częściej zapach orientalnych, czy śródziemnomorskich przypraw, często po prostu przywożonej przez dostawców pizzy.
Kraków odpoczywa. Kiedy zapada zmrok, w oknach zaczynają się odbijać migające ekrany telewizorów.
To najlepsza pora, by iść na któryś z festiwalowych koncertów Muzyki w Starym Krakowie lub Wawelu o zmierzchu, a wracając posłuchać cykających świerszczy.