Recital, który odbył się w niedziele 28 stycznia, cieszył się ogromnym zainteresowaniem publiczności. Tak wielkim, że dyrekcja Filharmonii Krakowskiej zdecydowała się ustawić krzesła dla słuchaczy na estradzie. Z jednej strony dobrze, bo więcej osób miało szansę usłyszeć Szymona Nehringa, z drugiej gorzej, gdyż publiczność zgromadzona na estradzie stanowiąca żywą scenografię dla słuchanej muzyki może przeszkadzać. I mnie niestety bardzo to przeszkadzało. Zwłaszcza białe buty melomana, który okropnie się wiercił a także jaskrawozielona sukienka melomanki. Ale gdy zamknęłam oczy i zapomniałam o obrazie, muzyka w wykonaniu pianisty wypełniła całą moją wyobraźnię.
Recital pianistyczny należy do najtrudniejszych form wypowiedzi, ale także do tych najbardziej intymnych i niezwykle emocjonalnie przyjmowanych przez publiczność. Tutaj artysta nie może się ukryć za orkiestrą, tu dyrygent nie pomoże. W recitalu pianista staje się pewnego rodzaju medium pomiędzy kompozytorem a publicznością.
Szymon Nehring postanowił zaprezentować recital przekrojowy od klasycyzmu po XX wiek, utwory czterech kompozytorów wymagających innego wykonania i innej ekspresji. Wieczór otworzyła Sonata As-dur Haydna, zwarta, klarowna, niemal czysta, później zabrzmiała Sonata C-dur op. 1 Johannesa Brahmsa, dość gwałtowna i potężna, jak na romantyzm przystało, fantastycznie wykonana. Ale znalazły się też w programie wieczoru utwory Szymanowskiego: cztery Mazurki op. 50 i Wariacje op. 3, napisane przez zaledwie 20-letniego kompozytora, w których nie słychać jeszcze tak charakterystycznej dla Szymanowskiego harmonii. Na finał zaś zabrzmiały trzy fragmenty z baletu „Pietruszka” Igora Strawińskiego („Taniec rosyjski”, „U Pietruszki” i” Zapusty”) .
fot: Klaudyna Schubert
Szymon Nehring pokazał swoją wszechstronność, umiejętność zaprezentowania różnych stylów wykonawczych, doskonały warsztat pianistyczny, błyskotliwość. Pokazał też konsekwencję swoich interpretacji (zwłaszcza w sonacie Brahmsa) czy umiejętność stworzenia bardzo intymnego świata, jakim stały się dla mnie w jego interpretacji mazurki Szymanowskiego. Finał recitalu był popisem pianistycznym. Zasługa to nie tylko kompozytora, bo też Igor Strawiński stworzył tu muzyczne arcydzieło, ale także wirtuozerii młodego pianisty.
Słuchając Szymona Nehringa, pianisty z Krakowa zastanawiałam się jak ułoży się jego artystyczna droga. Pamiętam go sprzed lat, jeszcze jako ucznia, kiedy to zdobywał pianistyczne umiejętności pod kierunkiem Olgi Łazarskiej a później u prof. Stefana Wojtasa. Jego sukces podczas ostatniego Konkursu Chopinowskiego, gdzie jako jedyny Polak dotarł do finału i otrzymał wyróżnienie i nagrodę publiczności, spowodował jego sporą popularność w Polsce i „życie” w mediach. Ale te dwa lata po konkursie pokazały, że pianista poradził sobie z popularnością i skupił się na pracy. Skończył studia w Bydgoszczy u prof. Stefana Wojtasa i rozpoczął kolejne w słynnym amerykańskim Uniwersytecie Yale w New Haven u Borisa Bermana. W zeszłym roku zwyciężył w XV Międzynarodowym Konkursie Pianistycznym im. Artura Rubinsteina w Tel-Avivie, jednym z najważniejszych konkursów pianistycznych na świecie, będąc w tym samym jedynym Polakiem, który otrzymał pierwszą nagrodę. Zdobył także nagrodę polskiego środowiska muzycznego Koryfeusza Muzyki Polskiej w kategorii Osobowość Roku. A kilka dni temu został laureatem międzynarodowej nagrody dla twórców muzyki klasycznej (International Classic Music Awards) w kategorii koncerty za nagrania chopinowskie (Deutsche Grammophon i Dux).
Nie wszystkie laury wymieniłam. Ale i tylko te wspomniane, to i tak już bardzo wiele jak na 22 lata życia. Ten zawód wymaga ciągłego ruchu, pokonywania kolejnych stopni wtajemniczenia. Nie jest to łatwe, zwłaszcza, że przy sukcesach o zawrót głowy nie trudno. Ale przeczytałam kilka wywiadów z Szymonem Nehringiem i jestem dobrej myśli. Przy takim talencie i takiej świadomości swojego zawodu i dobrze „umeblowanej” głowy można dojść do mistrzostwa. I tego życzę. Trzymam kciuki. Powodzenia!