W uroczystej liturgii Wielkiego Czwartku, rozpoczynającej Triduum Paschalne, jest jednak pewien dramat. To nie tylko radość z ustanowienia Eucharystii i święto kapłaństwa. To także pierwszy krok w trudnej drodze na Golgotę. Ten kręty szlak prowadzi Jezusa przez Ogród Oliwny, pałace Piłata i Heroda, ulice Jerozolimy. Wpierw jednak jest równie dramatyczna Ostatnia Wieczerza.

Paradoksalnie odczytywany tego dnia w liturgii fragment Ewangelii nie mówi o ustanowieniu Eucharystii. Pokazuje inną scenę, podczas której Jezus, w milczeniu, obwiązany prześcieradłem, podchodzi po kolei do każdego ucznia i myje mu nogi. Cóż to za dziwny znak? Umycie nóg było w owym czasie na Bliskim Wschodzie wykonywane przez niewolnika lub służącego. To była prosta czynność oczyszczenia przed wejściem do domu. A tu, Bóg i człowiek bez grzechu, Pan i Król Wszechświata, klęka przed swoimi uczniami i myje im nogi. Klęka bez słowa. Z pokorą i uniżeniem. I pyta: czy rozumiecie, co wam uczyniłem?

Ostatni posiłek Jezusa z uczniami to także moment spotkania ze zdrajcą. Przez znak przekazywanego Judaszowi umoczonego kawałka chleba Jezus rozpoznaje w nim człowieka, który chwilę później wyda go na śmierć. To także moment, w którym pierwszy z Apostołów, Szymon Piotr, dowie się o swojej słabości, że już wkrótce zaprze się swojego Mistrza by ratować swoje życie. Ileż w tych postaciach dramatu i bólu. Ale ile też podobieństwa do tego jak na co dzień żyje każdy z nas…

Ostatnia Wieczerza celebrowana była w atmosferze obawy przed poszukującymi Jezusa Żydami. Apostołowie siedzieli zamknięci w Wieczerniku jak my dzisiaj w naszych domach w obawie przed koronawirusem. Ale z nimi był Jezus. To dawało im pewność, że są we właściwym miejscu. I choć kolejne wydarzenia były dla nich jeszcze trudniejsze, to jednak wtedy nie mieli wątpliwości, że we wspólnocie modlitwy, z Mistrzem pośrodku, są w stanie pokonać wszelki lęk. My też dziś boimy się o zdrowie i życie nasze i bliskich. My też boimy się, że przyszłość może być jeszcze trudniejsza niż dzień dzisiejszy. Ale jeśli w tym trudnym czasie jest z nami Jezus, to czegóż mamy się bać? Jeśli On jest, to czy nawet śmierć może być straszna?

Gdziekolwiek więc jesteśmy, oblężeni w ciasnym mieszkaniu, w zainfekowanym koronawirusem szpitalu, w izolatorium czy na kwarantannie, On tam jest z nami. Nawet wtedy, gdy ze względu na obowiązujące rygory nie możemy pójść do Kościoła i przyjąć go w postaciach Eucharystycznych, to jednak On, w Komunii duchowej, może wejść do naszych serc. Chyba nawet powinien, by pokazał nam drogę do siebie, jeżeli gdzieś ją zagubiliśmy; by dał nam siłę, jeśli czujemy, że sytuacja nas przerosła. By dał nam nadzieję, że nasze życie zmienia się, ale się nie kończy.

 

Leszek Gęsiak SJ