Po skończonej Ostatniej Wieczerzy, którą Jezus spożył ze swoimi uczniami w Wieczerniku, wyszedł do Ogrodu Oliwnego, by się modlić. Wiedział, co za chwilę się stanie. Odczuwał lęk, jak każdy, kto wie, że jego życie jest zagrożone. Bał się, tak jak każdy człowiek. Oddalił się więc podczas tej księżycowej nocy przed Paschą, by w samotności się modlić i prosić Boga o umocnienie. Miał świadomość, że jest wolny i wszechmocny, że wszystko może zmienić i ułożyć inaczej. Ale miłość, o której tak wiele i tak pięknie mówił, miała zostać nie teorią, ale praktyką. Jeszcze przy uczcie nakazał swoim uczniom, by się miłowali tak, jak On sam ich umiłował. A miała być to miłość bez granic, do końca, absolutnie pełna. I choć jak każdy człowiek kochał także zwykłe ludzkie życie, to będąc Bogiem wiedział również, że nie ono jest najważniejsze. Najważniejsza jest właśnie miłość. A w imię miłości czasem to życie trzeba stracić.

Jeszcze tam, przy stole w Wieczerniku, skrzyżował wzrok z Judaszem. To jeden z dwunastu najbliższych Jego uczniów, wybranych i obdarowanych niezwykłym zaufaniem. Tam, przy stole, poprzez znak przekazanego, umoczonego kawałka chleba, dał do zrozumienia Judaszowi, że jest świadomy jego zdrady. Prosząc w Ogrodzie Oliwnym swego Ojca o umocnienie zauważył pewnie, że jego uczeń przychodzi z żołnierzami by Go pojmać. Nie stawiał oporu, bo Judasza też umiłował do końca. A potem było już tylko gorzej. Szybki sąd u Piłata, oskarżenia Heroda, noc spędzona w więzieniu, wyszydzenie przez żołdaków, korona cierniowa i wyrok: ukrzyżowanie.

Niosąc ciężki krzyż Jezus dociera na Golgotę, miejsce zagłady. I tam umiera. I nie ma już nic. Została pustka i cisza. Mistrz odszedł. Pewien rozdział został zamknięty. Jakże często także i nam wydaje się, że po tej pustce, gdy zabrakło Jezusa, nie będzie już nic. Odprawiamy nabożeństwo Drogi Krzyżowej, kontemplujemy kolejne misteria Jego męki i zastanawiamy się skąd taka właśnie logika wydarzeń. Być może łatwiej dostrzegamy nasz osobisty krzyż, naszą Golgotę, doznane od innych krzywdy i niesprawiedliwości. Pytamy się o sens cierpienia i bólu. Wątpliwości pojawiają się jedna po drugiej. Wielu rzeczy nie rozumiemy, nie mamy na nie racjonalnych argumentów. Błąkamy się w gąszczu pytań i domysłów, tak jak teraz, gdy w bezradności obserwujemy niekontrolowany rozwój koronawirusowej epidemii. Czy dotknie to i nas? Czy przeżyjemy? Czy jesteśmy gotowi na umieranie?

Wielki Piątek to przypomnienie tego, co stało dwa tysiące lat temu w Jerozolimie. To czas żałoby i opłakiwania. W liturgii tego dnia dominuje krzyż, narzędzie zbrodni, ale także znak zwycięstwa. Adorujemy go, wpatrujemy się w niego, czcimy jak najdroższą relikwię. Bo choć Jezus umarł, to jego miłość została. A człowiek bez miłości żyć nie może. I jeszcze jedna rzecz, może najważniejsza, także i dla nas, żyjących w tych trudnych, nieprzewidywalnych czasach zarazy, gdzie niepewność miesza się ze śmiercią, a lęk z buntem. Okazało się później, że krzyż nie był końcem. On był tylko koniecznym etapem. Etapem do zmartwychwstania.

 

Leszek Gęsiak SJ