Brakuje Ci tych, którzy kiedyś wierzyli z Tobą, prawda? Dla Ciebie to nie tylko liczby i statystyka. To Twoi przyjaciele, Twoje rodzeństwo. Twoje dzieci… Coraz smutniej samemu w niedzielę na mszę, w ławkach wokół coraz mniej znajomych twarzy. Nawet porozmawiać o tym wszystkim trudno, bo to albo temat-tabu przy stole, albo wręcz przeciwnie, temat ciągle przewałkowywany, od prawa do lewa i wzdłuż i wszerz, ale już nikt nikogo nie słyszy, nie spotyka. I zamartwianie się, z łzami lub bez: co z nimi będzie na zewnątrz, poza tym znanym, widzialnym katolickim światem naszej wspólnej przeszłości? “Ale czy Ty możesz mi zagwarantować, że ona będzie zbawiona?” - zapytał mnie niedawno roztrzęsiony dziadek o wnuczkę, która porzuciła instytucjonalne chrześcijaństwo razem z tego chrześcijaństwa Bogiem, takim, jak Go rozumiała. Bardzo chciałbym zagwarantować, ale nie mogę.

Mogę natomiast razem z Tobą pomodlić się tak: “Módlmy się za wszystkich, którzy nie uznają Boga, aby w szczerości serca postępowali za tym, co słuszne, i tak mogli odnaleźć samego Boga.” I dalej: “Wszechmogący, wieczny Boże, Ty stworzyłeś wszystkich ludzi, aby zawsze Ciebie szukali, a znajdując Cię, doznali pokoju; spraw łaskawie, aby wszyscy, mimo przeszkód i niebezpieczeństw, dostrzegali znaki Twojej dobroci oraz świadectwo dobrych czynów tych ludzi, którzy w Ciebie wierzą, i z radością wyznali wiarę w Ciebie, jedynego prawdziwego Boga i Ojca wszystkich ludzi. Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.” Tak modli się Kościół co roku w piątek zwany po polsku wielkim, a po angielsku - o ironio - dobrym (Good Friday). A robi to w następujący sposób: najpierw słucha się opowiadania o spektakularnej porażce, o okrutnej śmierci pewnego Żyda, który wierzył, że był Bogiem, a potem bierze się krzyż - to narzędzie Jego przegranej! - stawia się go przed oczami wszystkich i adoruje z miłością. Ale pomiędzy tymi dwoma aktami jest jeszcze ta modlitwa - wielosłowna, ale zdradzająca  żelazną wewnętrzną logikę i determinację, modlitwa, która jak jakaś fala energii z tej pozornie skończonej i zamkniętej - jak grób Jezusa - opowieści zaczyna epatować nadzieją i zataczać coraz to szersze kręgi. Słowa, wszędzie te same, w każdym kościele świata w każdy wielki, dobry piątek, prowadzą strumień tej modlitwy najpierw ku tym, którzy są w domu, w Kościele, którzy wierzą; potem dalej od centrum, do naszych starszych braci w wierze, aby byli wierni obietnicom danym Abrahamowi i jego potomkom; potem do tych, którzy nie wierzą w Chrystusa, aby “postępując zgodnie z sumieniem, znaleźli prawdę”; a potem ta wezbrana energia modlitwy płynącej od paradoksu krzyża dotyka tej grupy licznej, coraz liczniejszej: niewierzących w Boga. Aby mimo wszystko zauważali znaki dobroci Boga - tego, w którego nie wierzą, którego odrzucili, a może nigdy nie poznali… I żeby widzieli świadectwo dobra tych, którzy wierzą: świadectwo Twojego i mojego dobra. I żeby umieli iść za tym dobrem, gdziekolwiek je znajdą, a ono już ich poprowadzi.

Narzędzie śmierci Boga, ścięte drzewo, kiedyś zakwitnie. Krzyż rozrośnie się, stanie się bujnym drzewem życia. Jego moc, jak ta wielkopiątkowa modlitwa, dotknie jakoś cały świat. Mimo Twojego smutku, osamotnienia w wierze, mimo braku twardych gwarancji, zaufaj nieoczywistemu dobru dobrego piątku.